Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —

— Jaki on tam niemiec, mój mężu — nie jestem nawet pewna czy umie po niemiecku; no i żonę ma przecież tutejszą, podobno z Piotrkowa, czy z Kalisza.
— Zdaje mi się że jego ojciec był farbiarzem w Warszawie, — wtrącił podpisarz, — ale nie jestem pewny, coś mi się jednak to nazwisko przypomina.
— Szwarców jest bardzo wielu.
— Czy wielu, czy niewielu, moi panowie, to wszystko jedno; ja tylko powiadam że to jest człowiek, który energii nigdy nie traci — właśnie takich nam potrzeba!
— W czemże pani widzi jego energię? chyba w mówieniu, w słowach...
— Jakto w mówieniu? dla mnie jego energia widoczna jest we wszystkiem, na każdym kroku. Przecież pamiętają ludzie dobrze, że aptekę kupił za pożyczone pieniądze, gdyż sam miał bardzo niewiele — jednak pracował, wypłacił się z długu, córki wychował; jedną zamąż wydał, drugą wyda; a przytem, jak powiadają, ma znaczne kapitały. Otóż to jest mojem zdaniem energia, to mi mężczyzna co się zowie!...
— Moje dziecko, — rzekł żartobliwie doktór, — jakie to jednak szczęście żeś się dopiero teraz na tym człowieku poznała.
— Jakto?
— No, bo żeby to się stało temu lat... nie chcę liczyć ile — kiedyście jeszcze oboje byli wolni — to kto wie, czy ja i mój gość pilibyśmy dziś herbatę przez ciebie przyrządzoną...
— To ma znaczyć? co to ma znaczyć? bo nie rozumiem dobrze...
— Byłabyś może wyszła za niego.
— Ja?! cóż ty mówisz! jeszcze żadna kobieta z naszej rodziny nie wyszła za szwaba.
— Dopiero sama mówiłaś że on nie jest niemiec.