Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —

na kaucyę, i jeszcze zostanie cokolwiek na wszelki przypadek.
Sędzia pokiwał głową.
— Widzi pan, — ciągnął dalej podpisarz, — ja już to wszystko dobrze obmyśliłem... postarałem się... i od świętego Jana obejmuję posadę.
— A jeżeli do tego czasu zmiany nie zajdą?
— To mi wszystko jedno — podam się o uwolnienie. Dlatego też kazałem sobie owe książki sprowadzić.
— W każdym razie wolałbym, żebyśmy mogli razem pracować.
— Kiedy ja... ja nie byłbym w stanie oddalić się od niej, to jest, chciałem powiedzieć od nich, od tych maleńkich; na wszelki wypadek, bądź co bądź, póki ja jestem, mają jakąś opiekę..
— Widzę że nie wygasło jeszcze w pańskiem sercu uczucie.
— Eh, panie sędzio, co tam o tem mówić!... ja nie umiem tego określić — ale ja bez niej... to jest chciałem powiedzieć, bez tych dzieciaków, żyć nie mogę — i żeby mi gdzieindziej dawali tysiące, dziesiątki tysięcy — a tu kilkaset rubli pensyi — to wolę tu pozostać. Przynajmniej od czasu do czasu będę mógł spójrzyć na nich, popatrzyć — to jedyna pociecha w tem życiu.
— Idealisto niepoprawny!
— Kiedy mnie z tem dobrze.
— Sądzisz, panie Wincenty, że ci odradzam. Nie — owszem, idź za popędem uczucia, gdyż ono bywa niejednokrotnie dobrym doradcą. W każdym razie przykro mi będzie że się nasze drogi rozłączą.
— I mnie również... tyle dowodów przyjaźni i przychylności doznałem...
Szulim przerwał tę rozmowę.