Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —

— Ale niechże się pan uspokoi... powiadam wyraźnie że nie ma nic groźnego.
— Powiadasz? twierdzisz? gotów jesteś dać słowo honoru?!
— Naturalnie.
— To dziękuję ci, serdecznie dziękuję — ale... oj! znowuż mnie coś kolnęło... co mówię kolnęło, dźgnęło jak sztyletem! Aj! ja sądzę, że nie zaszkodziłoby posłać po Zabłockiego, co mówię nie szkodziło! potrzeba...
— Jak pan uważa. Nie mam nic przeciwko temu, ale stanowczo zakazuję mówić tak wiele.
— Już mi zakazuje! on mi już zakazuje! Ach, Kornelciu! Kornelciu!
— Zakazuję jako lekarz — i proszę być posłusznym, gdyż inaczej za nic nie odpowiadam...
Szwarc poruszył się niecierpliwie.
— A — rzekł — już pan mówisz o odpowiedzialności! więc to jest rzecz groźna, co mówię groźna! niebezpieczna! fatalna...
— Nie bądź pan dzieckiem, panie Szwarc, trzeba się przedewszystkiem uspokoić, o niebezpieczeństwie nie myśleć... spróbuj pan usnąć na chwilkę.
— Usnąć? To dobra myśl... naprawdę. Spróbuję, jak honor kocham, spróbuję, może nie będzie mnie tak kłuło podczas snu...
— Otóż tak to lubię. Chory powinien być posłuszny, jeżeli chce wrócić do zdrowia. Śpij pan, szanowny panie Szwarc i bądź dobrej myśli. Ja za dwie godziny przyjdę?
— Więc wychodzisz?
— Muszę, mam chorych na mieście.
— I mnie tak rzucisz na pastwę losu! samego w ciężkiem cierpieniu? ach to jest...