Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —

— Panie Szwarc, — rzekł doktór, pewny że chory bredzi w gorączce, — nie pozwalam panu mówić, zaszkodzisz pan sobie!
— Mnie już nic nie zaszkodzi... już nic. Póki mam przytomność, chcę żebyś wszystko wiedział. Oprócz tej apteczki nie miałem nigdy nic, nie mam nic i nie będę miał nic — i w tem właśnie kryje się tajemnica rodzinna, którą ci chciałem powierzyć. Nie zostawię Kornelci żadnego majątku, co mówię nie zostawię! zostawiam jej raczej największy majątek — bo jej zostawiam ciebie, panie Alfredzie!
Wymówiwszy to szybko, jednym tchem, Szwarc oparł się na poduszkach i przymknął oczy; młody człowiek patrzył na niego badawczo i uważnie. Dotykał ręką jego czoła, próbował uderzeń pulsu i kręcił głową z wyrazem zdumienia.
— Szczególna rzecz, — myślał sobie, — jestem prawie pewny że ten człowiek mówił z wszelką przytomnością umysłu....
Aptekarz, pozbywszy się ciężaru wielkiej „tajemnicy rodzinnej“ usnął, a przyszły jego zięć wysunął się pocichutku do sieni, zarzucił futro na ramiona — i poświstując jakąś aryjkę, poszedł do swego mieszkania.
W całym domu panowała głęboka cisza, którą przerywał tylko miarowy chód staroświeckiego zegaru.