Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
— 145 —

bawki, obrazki, albo książeczki; ten kochany wujaszek, który zawsze ma jakąś bajeczkę lub powiastkę do powiedzenia, który potrafi dzieci zabawić, rozweselić, rozśmieszyć. On to nauczył Zdzisia jak się puszcza bąka, jakim sposobem można zrobić tak żeby papierowy latawiec fruwał w powietrzu jak ptaszek; on dał Marylce lalkę z „prawdziwemi naprawdę“ włosami, on przyniósł jej żywego kanarka, który od samego rana wyśpiewuje prześlicznie.
Mama z początku gniewała się trochę i nie kazała nic od tego wujaszka przyjmować — ale zczasem ustąpiła prośbom dzieci. Zresztą „wujaszek“ względem mamy był bardzo delikatny; nie przychodził często, nie przeszkadzał w robocie, nie zabierał czasu... trzymał się bardzo zdaleka. Czasem, czasem tylko, odwiedził Zdzisia i Marylkę — i to przy święcie, w towarzystwie pana sędziego, albo starego doktora.
Sam nie przychodził nigdy.
W zimie, dzieci widywały go bardzo rzadko i tęskniły do niego — ale teraz, gdy słońce codzień jaśnieje, gdy wiosna w całej pełni — widują się z nim w parku codziennie.
Zaraz też po obiedzie, wujaszek oczekuje w parku na swoich małych przyjaciół.
Ma zazwyczaj w kieszeni prześliczną książeczkę z obrazkami, i podczas gdy Marylka bawi się lalką, lub biega po alei — on pokazuje Zdzisiowi litery i potrosze uczy go czytać. Czasem znowuż posadzi przy sobie i Zdzisia i Marylkę i opowiada im o dawnych czasach, o królach, turkach, rycerzach; a opowiada tak zajmująco, że dzieci zapomną o bieganiu, o zabawie, tylko utkwią w niego swe duże, pytające oczy i słuchają, słuchają z natężoną uwagą.
Nawet stara Wojciechowa, niańka, chociaż gderze na dzieci za to że tak szybko biegną do parku, lubi niezmiernie opowiadania „małego pana“ i usiadłszy opodal na kamieniu,