Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.
— 150 —

Cofnęła się myślą o kilka lat wstecz, gdy sama była jeszcze dziewczyną hożą, wesołą, zawsze uśmiechniętą i szczęśliwą. Przypomniała sobie że wtenczas ten sam człowiek patrzył na nią dobremi, szaremi oczami... że z drżeniem w głosie, wyznał jej swoje uczucie. Odmowę przyjął spokojnie — odszedł i nie narzucał się więcej, ale jak się dowiedziała teraz, zawsze czuwał nad nią zdaleka i bez względu na to że była już dla niego nazawsze stracona, o niej tylko wciąż myślał, żył dla niej.
Czyżby teraz jeszcze pragnął ponowić wyznanie...
— Nie! to niepodobieństwo... — szepnęła.
Wstrząsnęła głową, jak gdyby pragnąc odpędzić taką myśl od siebie — i wychyliła się przez okno. Łagodny wietrzyk rozwiewał jej włosy nad czołem i chłodził skronie.
Dzieci, w innym pokoju, pod opieką Wojciechowej zachowywały się spokojnie, szwaczka wyszła do znajomych na miasto; w całym domku panowała cisza.
Młoda kobieta nie zapalała światła — nie odchodziła od okna; widocznie pragnęła skorzystać z szarej godziny, i pozostać jeszcze jakiś czas samotnie z myślami — dać odpoczynek zmęczonym oczom, pomarzyć trochę, podumać... Zapatrzona w niebo usiane gwiazdami, biegła myślą w przeszłość taką jasną, pogodną, szczęśliwą... Przypomniał jej się wielki bór, a w nim domek w którym na świat przyszła, w którym dzieckiem będąc z oswojonemi sarenkami igrała... Dobrzej jej było tam, w owym lesie wiecznie szumiącym — i później, w skromnym dworku w Płużycach, przy boku ukochanego człowieka, także dobrze jej było... Nagle przerwała się nić szczęścia: w jednym momencie utraciła je bezpowrotnie i pozostała sama, z dwojgiem drobnych istot, o których przyszłość lęka się i drży... Czy podoła obowiązkom? Czy starczy jej sił i zdrowia aby te ukochane istoty wychować, wykształcić, wyprowadzić na ludzi? Straszne to pytanie..