— Kobietka od pani Szelążkowej? zapytał.
— A juści że nie co. Niech no Wielmożny Pan da duchem lekarstwo, bo dziecko piscy.
— To ta malutka dziewczynka? taka śliczna! Zaraz, zaraz dam lekarstwo... co mówię zaraz! na jednej nodze... Dwa złote będzie kosztowało... jak dla waszej pani, bo wasza pani biedna, prawda moja kobietko, że biedna?
— Ja ta nie byłam gdzie prawdę sprzedają — swojej pani pieniędzy nie rachowałam, to nie wiem czy ona ta biedna, czy nie biedna. Mnie wicht dochodzi leguralnie, pensyję swoją mam — a co do reśty to mi nic...
— W gorącej wodzie was kąpano, moja jejmość, rzekł Szwarc, ni z wami w prawo ni w lewo...
— Kiej mi nie potrza ni w prawo ni w lewo, jeno wprost, lekarstwo wziąść i lecieć do domu...
— Tedy macie, macie i lećcie, co mówię lećcie! tak jest.. dobrze mówię...
— A juści, odrzekła zadąsana babina, to się wie. Niech będzie pochwalony... Widzis go, mówiła już sama do siebie, spiesząc do domu, jaki to miłosierny! Biedna! a co jemu do tego? kiej się obrał za aptykarza to niech lekarstwów patrzy, nie cudzej biedności! Biedna... co to biedna? jeno pies je biedny bo przez duszy, a człowiek...
— A wy zkąd tak późno, kobieto! odezwał się jakiś głos znajomy.
Wojciechowa obejrzała się — i spostrzegła podpisarza.
— A proszę pana, z aptyki... po lekarstwo chodziłam.
— Czy kto u was chory? zapytał z przerażeniem.
— E bajki, proszę pana, Bogu dzięki wszyscy zdrowi, jeno co Marylka krzynkę pokasłuje i pani kazała przynieść jakiegoś lekarstwa.
— Ach mój Boże! jakżeż mnie to martwi. Biedne dziecko, może zaziębiło się, może trzeba doktora wezwać?
Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
— 152 —