Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.
— 153 —

— Niech się pan nie frasuje; jutro, aby jeno Bóg miłosierny dał słonko, przyjdzie do sadu ze Ździsiem, bo te dzieci to już się przez pana nie obeńdą. Zawdy nic, tylo do wujaszka do wujaszka i do wujaszka.
— Kochane aniołki! Będę ich oczekiwał z utęsknieniem... ale wszakże przyjdziecie dopiero po południu?
— A juści, zrania to nijak nie mogę.
— Tak długo czekać, rzekł... a po chwili namysłu dodał:
— Moi kochani, macie tu parę groszy na szpilki, tylko proszę was, jutro raniutko, jak skoro wstaniecie, dajcie mi zaraz znać, przez pierwszego lepszego żydka, jak się Marylka miewa! Dobrze? zrobicie mi tę grzeczność?
— Co nie mam zrobić? skoro jeno dzień zaraz pchnę chłopaka od naszej gospodyni; nie ma nijakiej roboty to niech leci. Wielmożny Pan to prawdziwie za temi dzieciami jak ociec...
Podpisarz westchnął.
— Idźcie z Bogiem rzekł, nie zatrzymuję was Marylka czeka na lekarstwo.
Babina pospieszyła do domu. Marylka spała już na kolanach matki, przebudzono ją, dano łyżeczkę lekarstwa i położono w łużeczku. Spała dość spokojnie, ale na twarzyczkę jej wystąpiły silne rumieńce.
Matka patrzyła na nią z niepokojem.
— Byle tylko nie wywiązała się jaka, choroba rzekła.
— Et, co się ta ma wywiązać, prześpi się i do ranka będzie zdrowa jak rybka.
— Ach moja Wojciechowo, czyż was to dziwi że się niepokoję.
— Dyć wiadomo, nie dziwota; jak dziecko na to mówiąc słabe, to matkę w dubelt boli — ale nietrza się boić, mo-