Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.
— 156 —

rano przysłała kunie po naszego młodego pana doktora, tak do tej pory stoją i lokaj powiada co albo weźmie pana Zabłockiego, albo wcale się przez doktora wróci.
— Więc cóż? niech się wróci, co mówię niech się wróci, niech jedzie na złamanie karku.!
— Dziwno mi bardzo co pan aptykarz takie słowo powiada, bardzo mi dżywno — ja myślałem że ja się tutaj dowiem gdzie jest młody pan doktór i że pan aptykarz powie mi że to wszystko co ja się dowiedziałem dziś między żydkami, to jest nieprawda, fałsz — jedno wielgie łgarstwo!
— A cóż ty się dowiedziałeś Szulimku?
— Ja się dużo dowiedziałem i tylko myślę co to jest nieprawda; pan jeden może wiedzieć jak jest prawda.
— Phi! wiem ja, wiem, niejedno... ale chciałbym słyszeć co ty wiesz.
— Ja wiem, przez urazy wielmożnego pana co tu nie jest czysty interes... tu, niech się pan nie obrazi za to słowo, jest jakieś krętarstwo.
— No! no! co znowuż?
— Czy pan aptykarz sobie nie obrazi? czy ja mogę wszystko powiedzieć?
— No mów, mów, cóż się mam obrażać?
— Naprzód, jak hrabina kunie przysłała, to ja zaraz poleciałem szukać pana doktora. W domu go nie było — gospodarz powiedział co un sobie pojechał, a pod wieczór będzie już z powrotem... to ja kazałem lokajowi czekać...
— Toś dobrze zrobił, co mówię dobrze! ślicznie zrobiłeś! przecież taka hrabina dobrze płaci.
— Nu, pewnie że ja dobrze zrobiłem — ale czy pan doktór dobrze zrobił — to dyferencya jest.
— Cóż złego?
— On powiedział co wróci przed wieczorem, a tym czasem Chana, żona tego czarnego Icka furmana, mówiła mi