— Bańki to mi się trafiło często.
— Tak... tak... bywają różne bańki, cięte bańki, co mówię cięte! krwawe... Możebyś ty się Szulimku wódki napił... i jabym się do ciebie napił, bo mnie... uważasz tak jakoś słabo... dziwnie słabo... co mówię dziwnie — osobliwie!
— Jabym się napił. Dlaczego nie miałbym się napić? ale dla wielmożnego pana to nie wiem czy będzie dobrze...
— Tak myślisz?
— Ja myślę że na takie kolenie — to nie pasuje...
— Kolnęło mnie! masz racyę, tak mnie kolnęło jak jeszcze nigdy w życiu! Bywają takie kolki moralne, że niech je siarka spali, co mówię siarka! ogień niebieski... ale ty się nie znasz na tem...
— Żebym ja tyle tysięcy miał, wiele ja już wypędziłem tych kołków z chłopów! Ha! ha! oni znają moją medycynę... moje bańki, moje smarowidło angielskie, co służy dobrze od koltuna, od frybre! od zwichnięcia, od przerwania... od wszystkiego!
Aptekarz nalał sobie wódki z kilku flaszek i wypił — a potem poczęstował Szulima.
— Ha... teraz trochę mi raźniej jakoś... mogę mówić przynajmniej. Chodź-no do mego gabinetu Szulimku — pogadamy.
Gdy weszli, aptekarz rzucił się na fotel.
— Pogadamy... pogadamy, uważasz... tylko proszę cię, mój kochany, mów prawdę.
— Oj, oj... pan mnie zna tyle lat... czy ja kiedy co, broń Boże, zełgałem?
— No — trafia ci się to czasem — ale chcę ci wierzyć że to tylko przypadkiem...
— Za przypadek, proszę pana, człowiek nie jest w grzechu... bo przypadek to jest tylko przypadek... a przypadek nie robi się na urząd, tylko trafunkiem...
Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —