Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —

— Ostatecznie, ponieważ jakem to już powiedział, nie mam w charakterze uporu... więc; kiedy już tak chcesz koniecznie, co mówię koniecznie! kiedy ci to jak twierdzisz do życia i do zdrowia potrzebne — to jedź!
— Ojcze! — zawołała panna Kornelia, — dziękuję, dziękuję serdecznie...
— No dobrze, już dobrze, moje dziecko — źle ci w domu, wyrywasz się do obcych... sprobuj, może ci lepiej będzie... szukaj szczęścia za górami — tylko powiedz mi przedewszystkiem dokąd pojedziesz i po co?
— Do Warszawy...
— Piękne miasteczko, ani słowa, co mówię piękne! śliczne miasteczko! ale gdzież się w niem umieścisz? nie mamy tam nikogo z bliższych.
— O proszę ojca, znajdę doskonałe pomieszczenie i opiekę. Wszak tam są moje dobre przyjaciółki, Zosia i Anielcia, tam jest siostra naszego sędziego, taka zacna, poczciwa kobieta. Ona przyjmie mnie do swego grona, wśród nich będę jakby w otoczeniu rodzinnem. Ja prowadzę z Zosią korespondencyę, miewam od niej listy, przed nią, szczerzej niż przed siostrą rodzoną, spowiadam się z moich myśli... ona jest moją powiernicą... wie wszystko...
— Wszystko? wszystko wie? — a więc i całą historyę z doktorem?!
— Wie proszę ojca... pisanie tych listów przynosiło mi ulgę — a wzamian otrzymywałam od Zosi słowa pociechy i szczerej, prawdziwej, nieobłudnej sympatyi. Tak, ojcze, ona jedna wie com wycierpiała.
— To źle, co mówię źle! to fatalnie...
— Dlaczego?
— Co ci tam będę tłómaczył... cały świat dowie się teraz że nie mamy wielkiej fortuny, co mówię fortuny! że nie mamy nic prawie!