Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.
— 171 —

— To nam nie ubliża. Mniemanie, które ludzie mieli o naszej fortunie ciężko przypłaciłam... ciężko, bardzo ciężko... Cała moja nadzieja, że przy pracy zapomnę o wszystkiem.
Szwarc machnął ręką niechętnie.
— Moja droga, — rzekł, — rób już co chcesz, życzysz sobie pracować — pracuj; zapomnieć — zapominaj... ale powiadam ci szczerze, że ja nic a nic nie rozumiem, co mówię nie rozumiem! jestem oto poprostu, jak tabaka w rogu...
— Cóżem ja winna temu? Nieraz biję się z myślami, chcąc dociec przyczyny dlaczego nie możemy się zrozumieć? Czyż to czego żądam jest dziwnem, nieusprawiedliwionem, nienaturalnem? Wszakżeż ja nic więcej nie pragnę, tylko zarabiać na kawałek chleba i pracować uczciwie dopóki siły starczą.
— I zostać na zawsze starą panną! To mi dopiero los... co mówię los! karyera godna zazdrości! Jeżeli to jest twojem marzeniem, to winszuję, ale nie zazdroszczę... jak honor kocham, nie! Wyobrażałem sobie przyszłość twoją zupełnie inaczej, myślałem, to jest zdawało mi się, że wzorem twojej matki, babki, prababki etc... wyjdziesz zamąż i będziesz sobie panią, gospodynią jak się należy...
— Wyjdziesz zamąż!! Ach! jak dziwnie brzmią te wyrazy! — rzekła z goryczą... — wyjdziesz zamąż! Przecież nie miałabym nic przeciwko temu... ale ojciec widział i przekonał się że dla mnie samej nikt mnie nie chciał, a tych którzy starali się o moją rękę, zwabiły pogłoski o mniemanych skarbach, jakie nibyto ojciec posiadał.
— No, nie nibyto, bo zawsze przecież coś mam, co mówię mam! mogę jeszcze dużo mieć, trzymam na loteryi...
— Życzę ojcu wygranej, ale jej nie potrzebuję dla siebie. Młodość moja już przeszła... zachwytów i złudzeń nie mam żadnych. Marzenia, jeżeli były jakie, rozwiały