Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —

się jak dym, jak mgła; pozostała tylko rzeczywistość, przykra, ciężka, ale rzeczywistość, z którą liczyć się trzeba.
— Więc już zrezygnowałaś zupełnie Kornelciu? już nie chcesz mi wierzyć że jeszcze sprobuję szczęścia — jeszcze rozpocznę starania, że znajdzie się ktoś, z kim będziesz szczęśliwą?!
— Nie ojcze.
— I ty! ty chcesz zostać starą panną? ty Kornelciu chcesz być pośmiewiskiem ludzi? co mówię pośmiewiskiem! chcesz żeby cię wytykano palcami! Ty moja Kornelciu, ty moja córka! to jest okropne, co mówię okropne! to przerażające, jak honor kocham!
— Ja nie widzę tego w tak czarnych kolorach, jak ojciec.
— Co ty widzisz! ty nic nie widzisz! ja widzę że źle jest, źle... ale cóż wobec twego uporu poradzę? chcesz jedź, niech cię Bóg prowadzi — ja ręce umywam, co mówię! nie chcę o niczem wiedzieć!
— Dlaczego?
— Bo ja inny los przeznaczyłem dla ciebie.
— Bóg tylko ludziom los przeznacza, — szepnęła panna Kornelia.
Aptekarz zamyślił się. Przeszedł kilka razy po pokoju, zapalił cygaro i stanąwszy przy córce zapytał:
— Więc określ mi raz, jasno i stanowczo, co mam robić?
— Jedną mam tylko prośbę — niech ojciec poprosi sędziego żeby mi pozwolił zamieszkać z jego córkami. Nawet pomocy pieniężnej od ojca nie żądam; z tego co dostawałam czasem na suknie, z funduszu przeznaczonego na moją wywyprawę... niedoszłą, uzbierałam sobie trochę, to mi wystarczy na początek. Chciałabym w tym tygodniu jeszcze oddalić się ztąd. Mama nie robi mi żadnych trudności pod