Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —

Ujrzawszy niezwykłe zgromadzenie, przybliżył się — a dostrzegłszy w tłumie Szulima, wywołał go i spytał co to znaczy?
— Aj waj? wielmożny panie konsyliarzu, — odpowiedział Szulim, — to dużo znaczy, to wielgie interes jest!
— Ale cóż?
— Jakto cóż? czy wielmożny pan konsyliarz nie wie? Nasz sąd już nie sąd — już za godzinę on nie będzie sąd... nowy nastanie! zamiast całego sądu to sze zrobi teraz jeden sędzia.
— No — wiem o tem, ale dla czego takie zbiegowisko? czy tak się cieszycie z tej zmiany?
— Proszę pana, co my sobie mamy cieszyć, albo martwić.?
— Więc dlaczego taki rejwach?
Szulim szepnął doktorowi do ucha:
— Widzi pan konsyliarz, uni tak żałują deferowane przysięgę! uni o tem gadają... Nie dziwota, panie konsyliarzu, każdy ma swoich interesów, to sobie pyta. Powiadają że co dawniej można było zrobić na gębę, to teraz musi być koniecznie na piśmie; powiadają co jak kto pisma nie ma, to nic nie ma. Oni radzą o wielkie rzeczy, bez to oni tak krzyczą... jeden tylko Fiszel Fajn stoi sobie spokojnie i głaszcze swoję brodę, a wie pan dlaczego on tak stoi i nic nie gada?
— Nie wiem...
— Bo on najrozumniejszy jest między nimi, on wielgi majątek ma — a przez co? przez to co niewiele gada... Za to un dużo słucha, on ciągle słucha... a jak się czasem odezwie to jego słowo tyle warto co złoto! O! o... panie konsyiiarzu, un podniósł rękę do góry... on powiedział: sza!
Istotnie wśród tłumu zapanowała cisza. Fiszel popa-