Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.
— 176 —

trzył na swoich współbraci, powiedział kilka słów i zatknąwszy ręce za pas, poszedł z wielką powagą do domu.
— Co on powiedział? — zapytał doktór Szulima.
— Powiedział — żeby się nic nie boić...
— Nie rozumiem...
— Wielmożny pan nie rozumie — to bardzo może być — ale nasze żydki doskonale zrozumieli, uni już wiedzą! Fiszel powiedział żeby się nie boić, i niech pan konsyliarz patrzy... oni się już śmieją! Oni tu robili gewałt, krzyk, hałas, harmider — a tymczasem przyszedł mądry człowiek, powiedział tylko jedno słowo i już cicho jest... już uni się rozchodzą. Patrz pan dobrodziej — każdy teraz pójdzie do swego interesu i będzie siedział spokojnie — a dlaczego un będzie spokojnie siedział? — dla tego że mądry człowiek kazał nieboić się. U nas to zawsze tak jest... Może pan konsyliaz pamięta ten rok, co to buła kometa, co to się koniec świata miał zrobić?
— Pamiętam, pamiętam dobrze.
— Ha! ha! to wtedy buło strachu — niech Pan Bóg zabroni!.. różne grubiany i zabobonniki chodzili po świecie i gadali że będzie nieszęście, że wszystko już przepadnie... Nie potrzebuję powiedzieć panu doktorowi co się między nasze żydki działo. Nie dziwota... ktoby chciał ginąć, od żony, od dzieci, od interesów! ktoby chciał?! Robili różne sposoby... modlili się, pościli, postawili na ulicy beczki z wodą...
— Na co?
— Albo ja wiem? Może uni chcieli żeby się djabeł w nich utopił — dość że postawili. Był w mieście taki strach, że nikt nie mógł ani jeść, ani spać, ani o interesach myśleć; wszystkie schudli, byli blade jak ściana, chorowali od wielgiego strachu. Nie mogli tak żyć; więc chcieli raz już zrobić skutek, dowiedzieć się czy co będzie, czy nie będzie? —