Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.
— 180 —

niego świat się już skończył, bo się pozwy skończyły; — nawet żona, dzieci, mało go interesowały w tym momencie. On widział tylko swoje nieszczęście. To też ocierał kroplisty pot z czoła i wzdychał ciężko, głęboko...
Sędzia złożywszy papiery powstał. Widocznie chciał przemówić, ale wzruszenie odebrało mu głos.
Dopiero po chwili namysłu, który był raczej walką ze wzruszeniem, rzekł:
— Panowie! koledzy!... jesteśmy na tem miejscu po raz ostatni. Rozejdziemy się w różne strony, gdzie los kogo porzuci... Tu więc, na pożegnanie podajmy sobie ręce, niesplamione prywatą — i odejdźmy, unosząc jako jedyną pamiątkę, przekonanie, że wedle zdolności i sił jakie posiadamy, służyliśmy społeczeństwu uczciwie. Zrobiliśmy co do nas należało — a teraz, gdy rola nasza skończona, odchodzimy, nie bez żalu, ale z czołem pogodnem, patrząc ludziom prosto w oczy, jako pracownicy sumienni i uczciwi. Żegnajcie towarzysze pracy i koledzy w zawodzie, a czy was dobra czy zła dola czeka, pamiętajcie zawsze o honorze tej korporacyi, do której należeliście przez lat tyle...
Pisarz, Komorowski, regent, rzucili się w objęcia sędziego i zaczęli go ściskać i całować.
Burmistrz ocierał oczy ze wzruszenia, major wąsami ruszał, a stary doktór twarz sobie chustką zasłonił. On, który, jako chirurg wojskowy, widział wszystkie okropności bitew, który w życiu swojem wysłuchał tylu jęków, napatrzył się na tyle dramatów — nie mógł obojętnie widzieć sceny pożegnania się kilku kolegów weteranów, kilku cichych, skromnych pracowników.
Burmistrz zbliżył się do stołu.
— Panowie, — rzekł, — nie orator jestem, przemawiać pięknie nie potrafię — ale, jako gospodarz miasta, proszę was na kieliszek wina... na pożegnanie. Nie odmawiajcie.