Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
— 181 —

— Tak... tak, — potwierdził aptekarz, — nie odmawiajcie panowie. My wszyscy jesteśmy tak wzruszeni, co mówię wzruszeni! struci, zabici jesteśmy... że pragnęlibyśmy dać wam jakikolwiek dowód naszego żalu, co mówię żalu?! właśnie dobrze mówię — tak, żalu prawdziwie, nie! istotnie głębokiego żalu....
Sędzia spojrzał na swoich kolegów.
— Sądzę panowie, — rzekł, — że nie wypada nam jak tylko podziękować dobrym naszym znajomym za te wyrazy sympatyi i przyjaźni i przyjąć ich uprzejme zaproszenie. Żyliśmy przez tyle lat w przyjaźni i zgodzie — dziś los nas rozłącza i Bóg wie czy się kiedy zobaczymy.
— Tak, tak, — powtórzył regent jak echo, — Bóg wie...
— Więc chodźmy panowie, — zawołał Szwarc, — chodźmy. Szanowny prezydent będzie gospodarzem, co mu się należy słusznie, co mówię słusznie! z urzędu... a ja... pomagać mu będę. Chodźmy.
Sędzia trzymał już w ręku kapelusz — ale nieprzeparta siła jakaś skłoniła go aby się obejrzał. Rzncił okiem ns skromne, czarno bejcowane szafy, na stół zielonem suknem pokryty, na kodeks napoleoński, w szarej, podartej od ciągłego używania oprawie... na krucyfiks drewniany... spojrzał, westchnął, wyciągnął do kolegów obie ręce i zawołał:
— Raz jeszcze na tem miejscu, koledzy... bądźcie zdrowi!
Sałacki przy drzwiach poruszył się niecierpliwie i poczerwieniał jak burak.
Wszyscy wyszli z poza kratek i zbliżyli się do drzwi.
Sędzia rzekł do woźnych:
— No, moi kochani, bądźcie zdrowi, życzę wam szczęścia i powodzenia na świecie....
Sałacki naprzód wystąpił.
— Panie sędzio! wielmożny panie sędzio, — rzekł, ja-