nictwa, administracyi, golił głowy zakonnikom w klasztorze, słowem jako jedyny „Figaro“ miejski bywał wszędzie.
Przyjeżdżających do miasta chłopów operowała pani Szulimowa, przy pomocy dwóch swoich synów wyrostków.
Dziś, wbrew zwyczajowi, Szulim ominął magistrat i skierował swe kroki w boczną uliczkę, przy której miał swoją posiadłość Dr. Zabłocki, stary już człowiek, niegdyś chirurg wojskowy.
Realność rzeczona składała się z domku drewnianego, zabudowań gospodarskich i ogrodu; cała otoczona była wysokiemi sztachetami i utrzymana bardzo porządnie.
Pan doktór posiadał maleńkie gospodarstwo, trzymał kilka krów, parę koni i liczył się do zamożniejszych obywateli miasta. Mówiono nawet że ma jakiś kapitalik — wypierał się tego jednak, chociaż widziano nieraz jak zaglądał do gazet i szukał kursu listów zastawnych.
Szulim otworzywszy furtkę, wszedł prosto do gabinetu doktora. Przed biurkiem, w wielkim staroświeckim fotelu, siedział wysłużony syn Eskulapa, w szlafroku, w paciorkami wyszywanej czapeczce na głowie. Na nosie dźwigał duże okulary w niezgrabnej rogowej oprawie, a w ręku długi cybuch z wiśni tureckiej, ozdobiony kilkoma dużemi burstrzynami.
Doktór był to sympatyczny staruszek; pełną i dość jeszcze czerstwą twarz jego otaczały białe starannie utrzymane faworyty, w oczach znać było inteligencyyę i spryt pewien.
Szulim wszedłszy do gabinetu ukłonił się nizko.
— Dzień dobry, panie konsyliarzu — rzekł.
— Hajdujudu, mester Szulim.
— Pan doktór zawsze po angielsku! ja bo już coprawda trochę zapomniałem tę mowę, bo to było dawno... oj dawno, panie doktorze.
Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —