co mówię dobrze! żeby mu było najlepiej... żeby znalazło szczęście...
— Tak; ja temu nie przeczę — idzie tylko o to, że szczęście każdy człowiek po swojemu pojmuje. I tak, przypuść pan naprzykład że masz syna...
— Boże drogi! żebym go miał!.. jakiż byłbym szczęśliwy, co mówię szczęśliwy! w siódmem niebie!
— Przypuśćmy więc że go pan masz. Powiedz że proszę cię, panie Szwarc, cobyś z nim zrobił?
— Ja! cobym z nim zrobił?! Ja! ja, panie sędzio, poświęciłbym dla niego wszystko!
— Chciej pan to określić bliżej, szczegółowo...
— Owszem... i szczegółowo i ogólnie powiadam żebym mu dał wszystko... to znaczy, wszystko co mam i mieć mogę... i cobym mógł dać!
— To jest?
— No to jest... to jest... powiedziałem przecież że wszystko.
— Mówmy jaśniej. Sądzę że przedewszystkiem dałbyś mu pan edukacyę... o ile możności najlepszą. Czy tak?
— Naturalnie, to się samo przez się rozumie: pilnowałbym żeby się dobrze uczył, dałbym wszelką pomoc...
— Dobrze. Przypuśćmy dalej, że chłopiec miał zdolności, uczył się dobrze, skończył szkoły, uniwersytet — jednem słowem, przypuśćmy, że się stało wszystko według pańskiego życzenia. Z dziecka, z młodzieńca wyrósł człowiek — cóż pan z nim robisz dalej?
— Trudno na to odpowiedzieć tak, na razie, co mówię trudno! niepodobieństwo! — ale skoro pan sędzia nalega... to przyznam się, wziąłbym dla niego jaką dzierżawkę, albo kupiłbym mu mająteczek... no, przytem ożeniłbym go z bogatą panną, i wogóle urządziłbym tak, żeby miał wszystko co do szczęścia potrzeba.
Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —