Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.
— 197 —

— Na moje wychodzi. Pan ożeniłbyś go, pan urządziłbyś go, wszystko pan... a on?
— No — przecież to jasne, on byłby urządzony i ożeniony!
— A jeżeliby on nie życzył sobie tego szczęścia, nie miał zamiłowania do gospodarstwa, nie czuł sympatyi do panny dla niego wybranej — i wogóle nie upodobał sobie tego rodzaju życia, jaki mu pan przeznaczasz?
— Nie upodobał?
— No tak; gdy miał inne aspiracye...
— Ciekawym jakie?!
— Przypuszczam, że chciałby zostać rzemieślnikiem, artystą, czemkolwiek zresztą, byle nie tem co pan chcesz... gdyby miał inne wyobrażenia o szczęściu...
— A to niechby szedł sobie na złamanie karku, co mówię na złamanie karku! na wszystkie cztery wiatry! Niechby sobie robił coby mu się podobało — ja nie mieszałbym się wcale do tego!
Podpisarz rozśmiał się.
— Jak to dobrze że nie masz pan syna, — rzekł.
— Dobrze?! nie panie, to wcale nie jest dobrze... co mówię niedobrze! to nieszczęście!
— Przyznaj pan jednak że mam słuszność, — rzekł sędzia, — zastanawiałem się długo nad tą kwestyą i przyszedłem do bardzo smutnych wniosków. Obecny przewrót dotyka ciężkiem brzemieniem tysiące rodzin i stawia ja w rozpaczliwem położeniu. Ojcowie, wykolejeni z dotychczasowych zajęć, nieuzdolnieni do innych, wobec ciężkich czasów i trudności znalezienia pracy, któraby nie wymagała kwalikacyj specyalnych, nie mają możności zarobienia na kawałek chleba; a dzieci, jeżeli kto ma dorastające — także nie są w stanie rodzicom dopomódz. Wychowywaliśmy je źle... niepraktycznie. Co do synów sądziliśmy że byle się który