Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
— 206 —

zultatem zdobywać sobie kawałek chleba... gdy tymczasem tu na miejscu, praca się opłaca, powodzenie jest.
— To prawda, ale rozłączać się z ukochanem dzieckiem, oddawać je za oczy, w obce ręce — to okropność. Dreszcz mnie przejmuje na samą myśl, że się coś podobnego stać może.
— Otóż mógłbym do pewnego stopnia uspokoić obawy pani pod tym względem!?
— Jakim sposobem!?
— Znam w Warszawie bardzo zacną rodzinę, przy której możnaby Zdzisia umieścić i być zupełnie spokojnym o niego. Bardzo dobrzy ludzie — on był nauczycielem szkół, zamiłowany w swoim zawodzie....
— Ach panie, pocóż teraz o tem myśleć? To jeszcze niepilne.
— Ma pani słuszność, ale ja myślę ciągle o przyszłości tych dziatek. Nie wyobrazi pani sobie jaka to dla mnie rozkosz pomyśleć że kiedyś Zdziś będzie człowiekiem wykształconym, zajmującym dobre stanowisko, pięknym i kochanym... a Marylka wyrośnie na śliczną, dorodną pannę. Żeby mi Bóg pozwolił doczekać tej chwili!..
Młoda wdowa wzruszona tem przywiązaniem do dzieci, pozwoliła małemu człowieczkowi mówić i słuchała go z rozrzewnieniem. Rozmowa trwała długo, wkońcu nawet gdy wdowa przekonała się że Komorowski ze swojem dla niej samej uczuciem nie narzuca się, że tej drażliwej kwestyi nie wszczyna — ożywiła się i rozmawiała z nim otwarcie i serdecznie, jak z dawnym, najlepszym przyjacielem.
Rozmawiając, nie zauważyli, że drzwi od sąsiedniego pokoju uchyliły się cokolwiek, i że za niemi stanęła Wojciechowa. Babina, szczerze do swej pani przywiązana, nie mogła się oprzeć ciekawości... pragnęła gorąco usłyszeć pomyślną, upragnioną nowinę. Ona chciałaby już widzieć swo-