— Zara, zara, duchem lecę...
— Cóż tak długo stoicie na ganku?
— Ot, wyglądałam krzynkę za tym maluśkim panem... szkodowałam sobie że odjechał... dobre, kochane panisko.
— Pewnie że dobry.
— Dyć ja zawdy jedno powiadam... że pani se wdowa sprawiedliwa, a on kawalir też nielada jaki, stateczny... odpowiedzialny dla pani, jak się patrzy.
— Dajcież mi pokój, proszę was.
— Musi pani patrzy na to że on je trochę krzywy... to bajki paniusiu, bajki! — drugi będzie prosty jak sosna, a dla tego sielma, coby chciał wszystko jeno po letkości, przez pomiarkowania, przez głowy...
— Ach, moja Wojciechowa... jużeście się rozgadali.
— A choćbym się i rozgadała to co? toć zawdy nie psie scekanie i nie kokosze gdakanie, jeno ludzka mowa sprawiedliwa, Tać sobie gęby, na to mówiący, nie zaszyję... a skoro gadam to też nie na wiater, jeno ze scyrości serca... Pani się gniewa może, pani powie że baba gębę rozpuściła, że jeno miele językiem jak pytel... ale ta baba po dobrości miele, bo jej pani żal, bo ona by za panią w ogień poszła. Boże miłosierny! toć Ty widzisz w duszy człowieczej jak w śklonce, bądźże mi świadkiem — jako sprawiedliwie tę moją panią kocham i zycząca jej jestem.
To mówiąc zaczęła całować ręce młodej wdowy.
— Ja wam wierzę, moja Wojciechowa, wierzę, wiem że jesteście dobra, poczciwa kobiecina, ale są rzeczy których wy nie rozumiecie.
— A juści, — odrzekła babina, — pewnie że nie wszystko rozumiem i pisanego nie znam — i światu dużo nie widziałam... to prawda, sprawiedliwa prawda... ale w inszej rzeczy pomiarkowanie swoje mam i wiem... że już lepszego człowieka, jak ten maluśki pan, paniusia sobie nie zdybie. Od-
Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
— 208 —