Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.
— 215 —

— Prawda — zresztą co nas to obchodzi że ktoś jedzie pocztą.
— Niech un sobie jedzie; mnie z tego nic... panu z tego nic.
— Ale, czekaj-no... czekaj... — zawołał Szwarc, gdy bryczka zbliżała się już do apteki, — kobiety i ktoś znajomy, co mówię znajomy! to sędzia!
— Tak jest... aj waj! naprawdę to sędzia, nasz dawny sędzia z córkami!.
Szwarc wybiegł na ulicę. Bryczka zatrzymała się przed apteką.
— Drogi, kochany, co mówię kochany! jedyny nasz sędzia, co mówię! panna Zofia, panna Aniela...
— Jak się masz panie Szwarc, — rzekł sędzia schodząc z bryczki, — przejeżdżamy tędy i wstąpiliśmy pana odwiedzić.
— Tacy goście, co mówię tacy! najdrożsi goście, a proszę, proszę, cały dom, co mówię dom! cała apteka na wasze usługi...
— Za to drugie bardzo dziękujemy, — rzekła śmiejąc się Anielcia.
— Istotnie, głupstwo powiedziałem, co mówię głupstwo! nonsens... ale proszę, przedewszystkiem proszę... będę gospodarzem i gospodynią.
— A gdzież pani Szwarc?
— Pani Szwarc, co mówię pani Szwarc! moja żona biedna, ciągle jest cierpiąca i pojechała obecnie do wód, zostałem sam, sam jeden, jedynaczek, jak honor kocham!
Szulim zbliżył się do sędziego.
— Bogu dziękować, pan sędzia dobrodziej zdrów, mocny.
— Dziękuję ci za pamięć Szulimie, trzymam się jako tako, a u was co słychać?