Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —

stem? gdzie? czy to towarzystwo jakie mam jest towarzystwem dla mnie? A w co się obrócił mój posag? w tę nędzną chałupę z ogródkiem! taką samą posiada przecie lada łyk...
— Przepraszam wielmożnej pani konsyliarzowej, — wtrącił Szulim, — takie piękne posesye żaden łyk nie ma. Un by ją zaraz przepiuł...
— Czego tu stoisz? czego chcesz? po co się wtrącasz w nie swoje rzeczy? Czy wiesz gdzie jesteś?
Szulim pospiesznie zebrał swoje przybory golarskie i pocichutku wyniósł się z pokoju.
— Aj waj! — szepnął w progu, — konsyliarz będzie miał teraz gorących kataplazmów!!
— Czyś już skończyła Salusiu? — zapytał flegmatycznie doktór, założywszy ręce na piersiach.
— Ja nie zaczęłam jeszcze! — krzyknęła w uniesieniu.
— To się pospiesz moje serce, bo już dziewiąta; mam kilku chorych na mieście, a nie chciałbym wychodzić nie dosłyszawszy do końca...
— Ach! ty kamieniu! rybo! głazie! istoto bez uczucia! moje łzy padają na ciebie jak na drewno, na bruk!...
— Owszem Salusiu duszko, każde twoje przemówienie zawsze mnie wzrusza, ale jak w tym wypadku, nie mam wyobrażenia o co ci idzie?
— O co mi chodzi? Tyle lat tu siedzisz i nie było doktora, a teraz gdy się drugi sprowadza... praktykę ci wydrze, intrygować będzie... tu, tu, pod bokiem, to ty nic!? Ty opowiadasz najobojętniej w świecie „nowy doktór przyjeżdża“... i ty jesteś mężczyzna? masz energię... siłę? Ha! ha! gorzka ironio... Ty masz tylko jedną odpowiedź na wszystko: „róbcie co chcecie byle mnie nie ruszcie“.
— Przecież tamtego z miasta nie wyrzucę.