Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —

spragniony mógł czerpać dowoli. Wiele osób umyślnie dla tej wody przychodziło do parku; przypisywano jej nawet jakieś lecznicze własności.
Oprócz źródła, znajdował się jeszcze w parku staw ogromny, ale zaniedbany, do połowy już zarośnięty trzciną i sitowiem.
W głównej alei stało jeszcze kilkanaście ławek niezgrabnych, ciosanych z kamienia, a przed jedną z nich był stół duży, okrągły, z takiegoż materyału. Powierzchnia owego stołu była poszczerbiona i porysowana. Bóg wie czyje ręce powyrzeźbiały na niej cyfry, daty i wizerunki serc strzałami przeszytych — a ślady nabazgranych kredą rachunków świadczyły, że nietylko zakochani, ale i kupcy siadali przy tym stole.
Dalej nieco, w grupie drzew zasadzonych w półkole, znajdował się marmurowy posąg „rycerza“, jak mówiono w miasteczku. Trzeba wierzyć tej wersyi — gdyż z samego posągu nie można się było domyśleć na czyją cześć został tu postawiony. Posągowi odtrącił ktoś obie ręce, nos i cały tył głowy; marmur zlasował się i popękał pod wpływem deszczów, a z napisu, jaki niegdyś istniał, nie zostało nawet i śladu.
Pomimo opuszczenia i zaniedbania zupełnego, park był bardzo miłem ustroniem; nic też dziwnego że mieszkańcy miasteczka przychodzili tu szukać wytchnienia i spoczynku. Tu nie dolatywał zgiełk rynku, ani dudnienie wozów po bruku — tu wiosną śpiewały całe chóry słowików, zdziczałe róże kwitnęły, a z pobliskich łąk dolatywał zapach świeżej trawy i kwiecia.
Pod cieniem drzew parkowych, doktór z majorem kreślili często laskami na ziemi mappy Europy, według nowego, przez nich samych wykoncypowanego podziału. Tu opowiadano sobie o dawnych czasach, o kłopotach codziennych