Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —

— Zostawmy tę kwestyę w spokoju, tem bardziej że o pilniejszych pomówić nam wypadnie. Sto tysięcy razy kłóciliście się już i godzili — pogodzicie się więc i teraz przy pierwszej sposobności.
— Zdaje mi się że jutro gazety przychodzą, — wtrącił podpisarz.
— Jutro... tak. Rzeczywiście jutro przychodzą...
— Więc znajdziecie panowie nową okazyę do sprzeczki.
— Ja już z nim dysputować nie będę — to waryat, skończony waryat!
— Więc wylecz go pan...
— Za trudnych rzeczy żądacie. Byli już tacy co go leczyli. Puszczano mu krew kilkakrotnie, chłodzono go... ale wszystko to na nic. Jedna idea siedzi mu w głowie jak ćwiek...
— To też dajmy mu pokój.
— Zapewne, zapewne, moi panowie. Sam Hipokrates na to nie poradzi jak komu setki tysięcy francuzów w głowie utkwią... jak ćwiek.
— Mój doktorze, — wtrącił sędzia, — musimy jutro pojechać, ale raniutko, żeby upału uniknąć. Przykry obowiązek nas wzywa...
— Cóż tam nowego?
— Samobójstwo. Czy nie słyszałeś pan jeszcze?
— Zkąd miałem słyszeć. Zdrzemnąłem się trochę po południu... i poszedłem prosto tutaj do parku... spotkałem majora i gawędziliśmy... Któż sobie życie odebrał?
— Okropny wypadek! powiadam ci doktorze, że jeszcze nie mogę przyjść do siebie...
— Ale kto?!
— Dzierżawca z Płużyc.
— Szelążek?! Co pan mówisz?! — zawołał doktór zry-