wszedłem na aplikacyę do sądu. W tym czasie panowała okropna cholera, całe wsie wymierały. Mój ojciec, matka, siostra i dwóch braci skonali jednej nocy... zostałem sam jeden. Przyjechałem w rodzinne strony, sprzedałem chałupę i grunt po rodzicach, i powróciłem do Warszawy. Pieniądze ulokowałem w listach zastawnych. Przyjaciół nie miałem...
— Dla czego?
— I w szkołach i później szydzono z mojej ułomności, śmiano się z mojej głowy wielkiej, nieproporcyonalnej, z twarzy starej i wzrostu małego. Szydzono ze mnie, a ja szydziłem nawzajem ze wszystkich... serce moje zgorzkniało; na ustach miałem zawsze szyderstwo. W urzędowaniu nie miałem wielkiego powodzenia — chociaż pracowałem nie gorzej od innych. Na posadzie kancelisty siedziałem coś sześć lat, aż nareszcie ktoś mi się przysłużył i wysłano mnie tu na podpisarza. Od tej pory, zdaje się że w Komisyi zapomniano o mnie. Koledzy moi są już assesorami, sędziami — a ja siedzę wciąż tutaj...
— Źle pan robisz że nie starasz się o awans.
— Po co? Mnie tu źle nie jest. To co mam wystarcza mi — i jeszcze odkładam nawet. Godności nie pragnę i siedzę tu jak mysz w norze... wegetuję. Raz, raz tylko jeden, zdawało mi się, że mi promyk szczęścia zajaśnieje — poznałem bowiem tę... no, tę dzisiejszą nieszczęliwą wdowę...
— Po Szelążku?
— Tak... tak. Niech się pan nie śmieje, panie sędzio, wszak i robak wyłazi czasami ze swej nory do słońca. Patrząc na nią, na tę dziewczynę, zapominałem że jestem mały, ułomny, brzydki, ogłoszony w okolicy za skąpca i dziwaka. Zapominałem... i miałem tyle śmiałości żem się oświadczył. Zdobyłem się na ten akt odwagi cywilnej...
— A ona?
— Ona poszła za Szelążka, panie sędzio. Niech się
Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —