Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —

sach — lecz z drugiej strony znowuż, to także i wielka nieopatrzność, mój kolego...
— Dla czego?
— Czyż nie wiesz, co w niedalekiej przyszłości czeka ciebie i mnie i nas wszystkich?...
— Wiem, wiem, ale to jeszcze odległe...
— Nie myśl pan tak, panie Wincenty, to co wydaje ci się odległem może nastąpić prędzej niż sądzisz. Mogą zajść różne zmiany, w skutek których zostaniemy wykoleni i będziemy musieli porzucić pracę, do której przywykliśmy od młodości. Nie ma się co łudzić, kolego.
— Tak, to być może — ale co mi tam!... Nie mam rodziny, nie mam obowiązków, sam jeden... jakoś może zarobię na kawałek chleba.
— W każdym razie przezorność nie zawadzi...
— A jednak panie sędzio... ona jest taka nieszczęśliwa!.. Pan nie odmówisz, nie możesz odmówić mej prośbie...
— Dobrze, dobrze, zrobię wszystko co żądasz, tylko powoli. Zbadamy stan interesów, zobaczymy co potrzeba... obmyślimy w jaki sposób dopomódz. Teraz chodźmy do miasta, wiesz pan że jutro raniutko trzeba wyjechać na tę smutną czynność.
— Chodźmy więc, — odpowiedział podpisarz, i obadwaj ruszyli szybko ku bramie parkowej.
Gdy byli w miasteczku, sędzia rzekł do swego towarzysza:
— Zastanawiają mnie jednak te szczegóły, które opowiadał aptekarz.
— Głupstwo! — odrzekł podpisarz, — zwyczajne plotki małomiejskie, nic więcej.
— A jednak ta korespondencya w ostatnich czasach... wyjazdy, obstalunki jakieś szczególne, dają do myślenia...
— Przekonasz się pan, panie sędzio, że nie ma w tem