Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —

wa. Ludzie przebudzili się do pracy dziennej, z kościołów ozwał się tęskny jęk dzwonów.
W wysokim parkanie, otaczającym posesyę aptekarza, otworzyła się furtka i panna Kornelia wyszła na ulicę.
Skierowała ona kroki swe ku kościołowi, położonemu na samym końcu miasta. Gmach ten, otoczony wieńcem lip starych, odznaczał się niezwykłą prostotą i skromnością budowy. Bez gzymsów, bez ozdób i tynków, zbudowany z cegły czerwonej, miał w ścianie frontowej kilka wielkich kul żelaznych, na wieczną rzeczy pamiątkę wmurowanych.
Wnętrze kościoła było również skromne i ubogie. Drewniane rzeźbione ołtarze, bez ozdób, bez złoceń i marmurów, nadawały świątyni szczególną jakąś, odrębną od innych cechę.
Jedynym zbytkiem, na jaki pozwolono tu sobie, były piękne, pieczołowitą ręką wyhodowane kwiaty.
Kiedy panna Kornelia weszła do kościoła, rozległ się odgłos dzwonka, i zakonnik, starzec z długą, siwą brodą, w ornacie, z kielichem w ręku, zbliżał się do stopni ołtarza.
Dziewczyna uklękła i zatopiła się w modlitwie.
Prócz niej niewiele osób było w świątyni. Kilku mieszczan starej daty, w długich granatowych kapotach, kilkanaście kobiet z tejże sfery i jakiś chłopek, który furkę przed kościołem zostawił, a sam pomodlić się przyszedł, — oto całe zgromadzenie.
W kościele panowała poważna, uroczysta cisza, którą tylko westchnienia modlących się przerywały.
Po skończonej mszy, aptekarzówna wyszła z kościoła i przeszedłszy przez miasto, skierowała kroki swe ku parkowi. Tam, w cienistej alei, usiadła na ławce, w bliskości potłuczonego „rycerza“ i pogrążyła się w myślach. Widocznie jednak park nie był ostatecznym celem jej wycieczki,