Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —

cya... Jestem najpewniejsza że nie odmówisz pan mej prośbie.
— Kiedy, szanowna pani, nie wiem o co idzie... — rzekł podpisarz zmięszany trochę. — Wyobrażenia nie mam.
— Więc niechże pan sobie wyobrazi... że ja chcę korzystać ze sposobności i razem z córkami sędziego wziąść się do pracy... dodaję zarazem że rodzice moi sprzeciwiają się temu i że zmuszoną jestem działać na własną rękę.
— To źle, to niedobrze że chce pani działać wbrew woli rodziców...
— Mogę zapewnić pana że jestem pełnoletnią, niech mi pan wierzy.
— Ale... co pani po tem? córka takich bogatych rodziców...
— Cóż to jedno drugiemu przeszkadza? Czy panna bogata, tak jak ja naprzykład, — dodała z uśmiechem, — nie może mieć swoich kaprysów?
— Zapewne.
— Otóż ja mam taki kaprys, że wolę być choćby szewcem, krawcem, kupczykiem w sklepie, aniżeli bogatą panną, siedzącą w domu bezczynnie i oczekującą czy jaki bogaty pan nie raczy się zgłosić z propozycyą połączenia bogactw i serc... Nie, nie, panie Komorowski, to mi się wcale nie uśmiecha... również nie uśmiecha mi się bezczynne siedzenie tutaj w naszem miasteczku. Robię tedy zamach stanu i wciągam pana do spisku. Rola pańska nie będzie ani ryzykowną, ani zbyt trudną. Idzie o to abyś się pan dowiedział dobrze co mianowicie myśli sędzia uczynić ze swemi dziewczętami — i żebyś mnie o tem zawiadomił. Daję panu na to trzy dni czasu. Czy zgoda?
Mały człowieczek z pewnem zdziwieniem spoglądał na mówiącą. Ona wyciągnęła do niego rękę i spytała raz jeszcze: