Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —

— Nie z tego powodu mówiono o panu... — rzekł doktór.
— Tak, nie z tego powodu...
— Więc?
— Ano, cóż tam w bawełnę owijać — podobno się żenisz...
— A podobno... dowiedziałem się o tem dziś z kilku bardzo wiarogodnych źródeł, i to podobno świetnie się żenię... bogato... Co do tego ostatniego punktu informował mnie Szulim, który miał sobie za obowiązek powinszować mi szczęścia...
— Widzisz pan, — rzekł regent zwracając się do sędziego, — sam przyznaje...
— Tak, przyznaję że mówią o tem w mieście ale ja niczem nie wiem... i o niczem nie myślę, prócz o tem żeby dziś wygrać od regenta.
— No, no... lepiej od doktora.
— To zaraz zobaczymy, stolik gotów... więc się wszystko wyjaśni na gruncie.
Panowie przeszli do altanki, gdzie oczekiwał na nich rozłożony stolik — i po chwili rozpoczęła się ta niewinna, a zawsze zawzięta sprzeczka, która, jak się godzi przypuszczać, jest może największą przyjemnością preferansistów.
Doktór, zwykle spokojny i łagodny, przy preferansie nabierał dziwnej energii, milczący zazwyczaj regent stawał się wymownym, sędzia wykładał teoryę preferansa jak z katedry — a podpisarz, gracz najsłabszy, na którego ciągle się zarzuty sypały — odcinał się tylko złośliwie.
Gdy walka preferansowa w najlepsze odbywała się w altance — na werendę wyszły dwie panienki, córki sędziego. Były to młodziutkie jeszcze dziewczątka. Starsza po-