Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —

— Ja ich i dzisiaj nie potrzebuję, — rzekła zadąsana, — wstaję i odchodzę od ciebie. Skoro mnie traktujesz jak dziecko — to poszukam sobie towarzystwa dzieci... będzie mi lepiej z niemi.
— Ależ Anielciu, nie gniewaj się — ja cię nie chciałam obrazić.
— Zrobiłaś mi przykrość, gniewam się na ciebie, na całe życie się gniewam!
— No, no, uspokójże się.
— Nie uspokoję się! ani myślę!..
— Anielciu!
— Panny! panny! — dał się słyszeć obcy głos jakiś, cóż to kłócicie się?.. a fe! rodzone siostry!
— Dobrze że ciocia idzie — niech nas ciocia rozsądzi!
— Dobrze, zgadzam się, — rzekła Zosia, — niech nas ciocia sądzi.
— Ach, moje drogie, nie mam czasu — goście są, trzeba i o nich pomyśleć.
— Przecież pomożemy cioci jak zwykle, — ozdezwała się Anielcia.
— Szczególniej twoja pomoc na wiele mi się przyda! Znowuż jakiego figla wypłatasz... przesłodzisz herbatę że nikt jej do ust nie weźmie, albo zamiast wódki podasz na stół ocet.
— Ciocia zawsze tak mówi aby mi dokuczyć! przecie każdy może się omylić... cioci samej to się nieraz zdarzy.
— Co innego przypadek... a co innego figle, moja panno... ale mniejsza o to. Widzę że znowuż miałyście jakąś sprzeczkę... o cóż to wam chodzi?
— Widzi ciocia, — odezwała się starsza siostra, — to nic dziwnego. Anielcia ma tak żywe usposobienie, że lada o co gniewa się. Jak w tym razie, zaszło między nami nie-