— Najsłuszniejszy warunek, panno Anielo, najsłuszniejszy... stosuję się do niego z przyjemnością i rzucam piłkę świeżuteńką, prosto z Warszawy — dopiero dziś sprowadzoną...
— Domyślam się... zapewne pani burmistrzowa przywiozła do swych dzieci tyle upragnioną guwernatkę, z paryzkim akcentem.
— — Źle się pani domyśliła — o ile mi wiadomo, akcent podobno już wyekspedyowano z Paryża, a guwernantka będzie przysłaną oddzielnie — dotychczas jednak ani jeden, ani drugi transport nie nadszedł.
— A bez akcentu trudno żyć! — wtrąciła złośliwie Zosia.
— Spodziewam się, zwłaszcza tu, u nas...
— A gdzież jest owa piłka? — zapytała Anielcia.
— Nie wiem dobrze — gdyż podobno składa dziś wizyty; nie ulega kwestyi, że najdalej jutro przytoczy się i do państwa...
— Cóż to jest?
— Doktór nowy... panno Anielo, doktór... człowiek młody, elegancki, nie taki jak nasz poczciwy, stary eskulap...
— To mnie nic nie obchodzi — jestem tak zdrowa że nie potrzebuję wcale lekarzy, mogę ich nie znać!
— Lecz dla towarzystwa, bądź co bądź, pożądany nabytek...
— Mało gdzie bywamy... ale, kto się tam tak dobija do furtki? Otwarte! — zawołała, — otwarte!
Podpisarz podniósł się.
— Dalibóg! — rzełł, — toż to aptekarz, pobiegnę mu otworzyć, — i ruszył ku furtce. Nim jednak dobiegł do niej, Szwarc jakoś sobie otworzył i nie zważając na Komorowskiego, wbiegł na werendę.
Strona:Klemens Junosza - Pan sędzia.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
— 82 —