nie ma czasu. Na co ci ta wiadomość. Na drugi raz nie bądź taka rozmowna, bardzo proszę.
— Szkoda, że mama nie uprzedziła mnie wcześniej, udałabym była ból zębów i nie odzywała się do nikogo.
— Do nikogo! Znowu przesada. Kto ci powiedział, że na wieczorku nie mówi się do nikogo? Owszem, mówi się, tylko trzeba wiedziéć z kim rozmawiać i o czem. Naprzykład z panem Marcinkowskim powinnaś była mówić i to dużo, jak najwięcej.
— Kiedy on, proszę mamy, jest milczący jak mumia egipska.
— Mogłabyś grzeczniej się wyrażać... że jest milczący to właśnie bardzo dobrze. Człowiek poważny, stateczny, nie wietrznik, nie będzie trajkotał bez potrzeby.
— W takim razie, jakże z nim rozmawiać...
— Jak rozmawiać! także pytanie! Rozmawiać i dość.
— Kiedy on nic nie mówi, mamo.
— To będzie słuchał. Mogłaś mu opowiadać o pogodzie, o kwiatach, o ostatnim spacerze, o pani Kowalskiej, o czem chcesz. Słuchałby cię uważnie, bo, co tu w bawełnę owijać, szczęśliwa jesteś, podobałaś mu się.
— Już?!
— A tak, już.
— A mama zkąd może o tem wiedziéć?
— Zkąd wiem, to wiem, pani Kowalska mówiła mi i dość na tem. Uprzedzam cię, że dziś będziemy miały wizytę, przyjdzie.
— Kto, mamo?
— Pan Marcinkowski. Słuchaj matki i bądź dla niego uprzejma. Ja wszystko dla twego szczęcia robię... i ten wieczorek dla ciebie... i pan Marcinkowski dla ciebie... wszystko, wszystko dla twego losu jedynie.
Pani Janowa dołożyła wszelkich starań ażeby upragniony gość był przyjęty jak najgościnniej. Kupiła nawet butelkę wina, w nadziei, że to mu język rozwiąże i do rozmowy z Franią zachęci. Żeby zaś młodym pozostawić większą swobodę zaprosiła także panią Kowalską.
— My starsze będziemy rozmawiały ze sobą — myślała — młodzi ze sobą i tak się jakoś węzełek zadzierzgnie, Frania będzie szczęśliwa... Marcinkowski zarabia sporo u regenta i podobno nocami na arkusze pisuje. Obrotny człowiek, ciągle ma świeży grosz, a prócz tego i kapitalik złożony. Dobrze im będzie, bardzo dobrze, a że nienadskakujący i nierozmowny to i cóż? Rozmowa głodu nie zaspokoi, jeść nie da. Lepiej cicho siedziéć przy chlebie, niż dyskursa prowadzić przy pustym żołądku.
Takie były myśli matki. Umysł panny Franciszki czem innem był zajęty. Zdawało się, że widzi przed sobą pana Alfonsa, że słyszy jego śpiew, ten śpiew, który na niej zrobił tak silne wrażenie. Żeby go jeszcze kiedy usłyszyć, choć raz, jeden, jedyny...
Po obiedzie przyszedł pan Marcinkowski, wysoki, szczupły, pochylony, z twarzą bladą i siwiejącemi włosami na skroniach. Ubrany czarno, w tużurku odwiecznego kroju, niezgrabny, nie robił na pierwszy rzut oka sympatycznego wrażenia.
Pani Janowa przyjęła go bardzo czule, Frania obojętnie, prawie nie patrzyła na niego.