— A później ze śmietanką?
— Owszem, ma pani słuszność. Ma pani jak uważam przepyszne ciasto.
— Sama je upiekłam, przy pomocy mojej Frani.
— Gosposia! Powiadam panu, panie Ignacy, że to fenomenalna panienka, gospodyni jakiej świat nie widział, a przytem dobra, miła, łagodna.
— Ale pani miała nam opowiedziéć o tym okropnym wypadku. Co to było, proszę pani?
— Ah! co to było! myśli jeszcze zebrać nie mogę.
— Może pożar? — zapytał Marcinkowski.
— Żeby pożar, to bagatelka, mamy przecież kominiarzy, straż, zresztą domy są murowane.
— A więc?
— Nic, droga pani Janowa, to było zupełnie co innego. Otóż, jak powiadam, wybrałam się na nieszpory do Dominikanów, ale spóźniłam się, a raczej nie, księża się pośpieszyli z nieszporami, dość, że gdy przyszłam już dziad świece gasił. Trochę mi to było przykro, ale że jak pani wiadomo, jestem kobieta religijna i nie chciałabym nigdy opuścić nabożeństwa, więc powiadam państwu, w te pędy lecę do Świętego Ducha. Patrzę przed kościołem pełno ludzi, poprostu tłum!
— Tłum? — zapytał Marcinkowski, szeroko otwierając oczy — tłum, może miała być licytacya?
— Przy święcie? co znowuż?! Zresztą może przesadziłam, może nie tłum, ale kilkadziesiąt, no kilkanaście osób, samych pań, wszystko moje znajome. Ta, owa, dziesiąta. Stoją, rozprawiają, wymachują rękami. Ciekawa byłam o czem mówią. Przybliżam się, pytam: moje, drogie panie, co jest? co się zrobiło? A, powiadają, koniec świata! Coś nadzwyczajnego! Ależ co? Hrabia Stefan z Polanowa...
— Hrabia Stefan?!
— Tak, jak szczęścia pragnę, hrabia Stefan, przecież go państwo znacie.
— Kontrakt u nas robił wczoraj o las — wtrącił Marcinkowski.
— Otóż ten hrabia Stefan, sam w swojej własnej osobie, tak jak mnie panie żywą widzicie, przejechał koło kościoła powozem, w cztery siwe konie i skręcił ku rogatkom. Wszystkie panie co stały przed kościołem widziały to i wydziwić się nie mogły.
— Czemu? — spytała panna Franciszka.
— Jakto czemu! Ah! moja Franiu, jesteś jeszcze dziecko i nie masz wyobrażenia o światowych zwyczajach. Wiadomo przecież, że taki magnat nie wdaje się byle z kim. Już jest tak świat urządzony, że hrabiowie żyją z hrabiami, arystokracya z arystokracyą, a tymczasem taka niespodzianka!... Całe miasto wydziwić się nie może.
— Nic a nic nie rozumiem — odezwała się Frania.
— Zaraz zrozumiesz. Hrabia nie jechał sam, w powozie obok niego siedział jeszcze ktoś.
— Kto?
— Zgadnijcie państwo!
— Pewnie hrabina — rzekł Marcinkowski.
— A tak, tak, hrabina ze spiczastą bródką i długiemi włosami! Także mi hrabina!
— Więc pan Alfons! — zawołała gospodyni ze zdziwieniem.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.