— Pan Alfons. Tak jest, pan Alfons, z hrabią za pan brat, w jednym powozie, palił cygaro, tak jak gdyby jechał najzwyczajniejszą w świecie dorożką. Aż mnie coś tknęło. Zkąd? z jakiej racyi? po co? na co? Myślę sobie trzeba to zaraz spenetrować i spenetrowałam. Ma się rozumiéć na nieszporach już być nie mogłam, ale zobaczyłam się z kilkoma osobami, które powiedziały mi, że pan Alfons nie pierwszy raz pojechał do Polanowa; owszem, był tam już kilkakrotnie, a hrabia Stefan po kilka godzin z nim rozmawia. Ciekawam bardzo o czem, co taki pan Alfons może miéć wspólnego z hrabiami? Nie, nie, moja najdroższa pani Janowa, chyba to już będzie koniec świata.
— Czy dlatego, że pan Alfons bywa w Polanowie? — spytała Frania ze złośliwym uśmiechem.
— Właśnie, bo trzeba znać wszystkie okoliczności...
— A pani je zna?
— Naturalnie, że znam, a przedewszystkiem to wiem, że hrabia Stefan ma siostrę. Widziała ją pani zapewne, gdyż bywa niekiedy w kościele.
— Znam, słuszna panienka.
— Śliczna, powiedz pani, wysoka, blondynka, zgrabna, jednem słowem piękność.
— No — wtrąciła pani Janowa — wątpię żeby dla niej hrabia sprowadzał pana Alfonsa.
— A ja nie wątpię i dlatego właśnie powiadam, że będzie koniec świata. Pani Wincentowa przysięgała się na wszystkie świętości, że jej mówił krewny polanowskiego rządzcy, iż pan Alfons śpiewał w pałacu, a hrabianka akompaniowała mu na fortepianie. Dziwne rzeczy dzieją się, bardzo dziwne...
— Moja droga pani — rzekła gospodyni — cóż nam zresztą do tego. Niech bywa choćby nawet i u książąt. Oto lepiej niech pani pozwoli kawki, teraz ze śmietanką, dobrze?
— Owszem, bardzo proszę. Chociaż wogóle mało jadam, bo istotnie, trzeba pani wiedziéć, że ja prawie nic nie jadam, ale w takiem zdarzeniu, po alternacyi doznanej...
— Proszę, niechże pani pozwoli, bardzo proszę.
— Śliczna kawa! prawda panie Marcinkowski?
— Niczego — odpowiedział małomówny kawaler.
— Nie tylko niczego, ale wyśmienita!
— A tak, ma się rozumiéć.
— Moja Franiu — rzekła pani Janowa — zabaw przez chwilkę pana Ignacego, gdyż chciałabym na osobności powiedziéć coś pani Kowalskiej. Pan się nie obrazi?
— Nie ma za co.
— Jeżeli pan raczy być naszym częstym gościem, to się pan przekona, że jestem wrogiem wszelkich ceremonii. Chodźmy, droga pani, a ty Franiu baw pana Marcinkowskiego.
— Jakżeż ja pana mam bawić? — zapytała Frania, po odejściu matki i jej przyjaciółki.
Marcinkowski usiłował się uśmiechnąć.
— Hm... jak? alboż ja wiem? Ja się i tak bawię.
— Winszuję panu, może raczysz pan udzielić i mnie swojej wesołości.
— Niby, jak?
— Bardzo łatwo. Opowiedz pan, co wesołego, dowcipnego, zajmującego.
— Owszem.
— Cała zamieniam się w słuch, proszę niech pan mówi.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.