Marcinkowski namyślał się przez chwilę, wreszcie stuknął palcem w czoło i rzekł:
— Zapewne pani zna Mendla Pipermenta, tego z żółtą brodą, którego wszyscy nazywają grubym Mendlem.
— Nie mam zaszczytu.
— To szczególne. Otóż ten Mendel miał na Dziurawej ulicy dom narożny. Może pani uważała, numer hypoteczny 314a...
— Nie przypominam sobie.
— Ale musi go pani znać, jest tam skład skór, a obok dystrybucya. Więc trzeba pani wiedziéć przedewszystkiem jakie są anteriora tej historyi, ja znam je doskonale, bo nie chwaląc się, ja tu w mieście każdą nieruchomość znam, jak własną kieszeń. Anteriora były takie, że Mendel kupił ów dom na licytacyi w drodze działów i dał za niego... zaraz... ileż to on dał? Aha! przypominam już sobie: 4,250 rubli. Czy pani uważa? To się stało przed laty, jeżeli się nie mylę, szesnastoma lub siedmnastoma...
Panna Franciszka tłumiła ziewanie.
— Czy panią to opowiadanie nie zajmuje? — zapytał, nie mogąc ukryć zdziwienia.
— Jeżeli mam prawdę powiedziéć, to nie bardzo. Czy pan lubi muzykę?
— Dość.
— Może co zagrać?
— Owszem.
— Dobrze więc, zagram panu ładnego walczyka.
Usiadła do fortepianu, szczęśliwa, że tym sposobem najlepiej kwestyę bawienia gościa rozwiąże.
Gdy się rozległy dźwięki muzyki, starsze panie weszły do saloniku.
— Przepraszam najmocniej łaskawego pana — mówiła pani Janowa — ale my z panią Kowalską zawsze mamy tyle do pomówienia! Zwyczajnie, jak dwie biedne wdowy... same sobie radzić musimy na tym świecie.
— O! to prawda — wtrąciła pani Kowalska — taki to los kobiet. Niby zdaje się, że coś zaświeci, a tu nic. Jeszcze dopóki mąż żyje, jako tako, ale po jego śmierci... Eh! co tam o tem mówić! Prawda jak Frania ślicznie gra?
— Istotnie.
— Sam Miller powiedział, że ma talent i to gruby talent, a on się na tem zna. Graj Franiu jeszcze, proszę bardzo, graj.
Panna Franciszka nie dała się prosić. Grała walce, polki, wreszcie na żądanie pani Kowalskiej jakąś sentymentalną serenadę.
Marcinkowski spojrzał na zegarek.
— Tak się pan śpieszy?
— Jutro rano przyjdą, proszę pani, po wypis, muszę go zrobić.
— Niech pani nie zatrzymuje pana Ignacego — odezwała się pani Kowalska, on musi pracować. To mrówka, z hrabiami nie rozbija się w powozach, ale grosze zbiera! Prawda, panie Ignacy, że już się pieniężysków trochę naskładało? co?
— Obrzednio, pani dobrodziejko.
— Skromny! Nie lubi się pochwalić bogactwem.
Ucałowawszy ręce starszych pań i ukłoniwszy się Frani, pan Ignacy wyszedł.
W chwilę po jego odejściu pani Kowalska zaczęła pośpiesznie nakładać rękawiczki.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.