Pani Kowalska z protegowanym swoim odbyła długą konferencyę, na której rozważywszy dobrze wszystkie okoliczności, postanowiono odrazu rozwinąć atak na całej linii.
— Bo widzi pani dobrodziejka — mówił Marcinkowski — zwłóczyć to nie ma co. Zna pani moje serce, choć nie lubię opowiadać o swoich sentymentach, ale przed panią przyznaję się otwarcie i z całą szczerością, że bez tej dziewczyny żyć nie mogę.
— Biedny pan jesteś.
— Prawda, prawda... jestem bardzo biedny z tem zakochaniem nieszczęśliwem. Nieraz, jak się zastanowię na zimno, to sobie mówię: Po co mi to? na co? dlaczego mam kłaść, jak to powiadają, zdrową głowę pod ewangelię. Cóż mi z tej panny Franciszki przyjdzie? Nie bogata, a nawet biedna... kłopot tylko. I powiadam sobie oto tak: Eh! machnąć ręką i pójść do pani Kowalskiej i rzec: niech już pani dobrodziejka da pokój, bo to się psu na budę nie zdało. Już mam brać kapelusz i iść, już nawet biorę i idę, ale w drodze wszystko się odmieni. Nie, zamiast prosić żeby pani dała pokój wszystkiemu, przychodzę błagać, żeby pani, właśnie jak najgoręcej brała się do rzeczy. Pani dobrodziejko, oprócz tego cośmy mówili, a raczej oprócz tego o cośmy się umówili, wdzięczność moją miéć pani będzie aż do grobu. Nie wielkim ja człowiek, ale przecie jeszcze na coś przydać się mogę w danym razie. Przekona się pani, że grzeczność jej odsłużę, stokrotnie odsłużę.
— Jabym szczerze pragnęła.
— Otóż to, otóż to. Byle pani tylko pragnęła szczerze. Pani Janowa ma do pani zaufanie, jako do najlepszej swojej przyjaciółki. Jedno słowo pani dobrodziejki dużo znaczyć będzie.
— Myślisz pan, że już nie mówiłam, nie przedstawiałam.
— No i co?
— W swoim czasie dawałam panu relacyę. Matka jest bardzo za panem, a raczej była... bo teraz,
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.