sobie z rąk wydrzéć. Co będzie to będzie, myślał w duchu, taki interes nigdy mi się jeszcze nie trafił i kto wie czy się trafi w przyszłości.
Tego samego dnia jeszcze posłał po żyda, nadwornego swego krawca i oddał mu do odświeżenia najpiękniejszy garnitur, jaki posiadał, z zaleceniem, aby nazajutrz był gotów. Poszedł też do cukierni i nabył kilka funtów rozmaitych słodyczy, które kazał zapakować w ozdobne pudełko.
Nazajutrz o godzinie dziesiątej zrana już był przy kasie teatralnej i kupił bilet do loży, nie pytając nawet jaką sztukę grać będą.
W instrukcyi pani Kowalskiej ten punkt nie był zamieszczony, a Marcinkowski postanowił trzymać się ściśle instrukcyi.
Ponieważ miał wyglądać elegancko i szykownie, przeto udał się do fryzyera, zkąd wyszedł niepodobny do siebie, uczesany, wypachniony, z wyczernionemi faworytkami.
Po południu wybrał się na ową wizytę, wypiwszy przedtem dla kurażu pół butelki wina.
Szczęście mu sprzyjało. Pani Janowa wyszła na miasto i Frania była w domu sama.
Gdy wszedł, zastał ją zajętą pisaniem. Zobaczywszy go, Frania pośpiesznie schowała papier do szufladki.
— Ah! przepraszam najmocniej — rzekł — zdaje mi się, że przeszkodziłem...
— Nie.
— Pisała pani, prawda?
— Istotnie, nie mając co lepszego do roboty, przepisuje niekiedy stare kajety... to mi przypomina pensyonarskie czasy.
— O ile mogłem dostrzedz, papier był, iż się tak wyrażę listowy.
— Być może, ale cóż ztąd za wniosek?
— Na papierze listowym, o ile mi wiadomo pisują się listy.
Frania zarumieniła się.
— Nie zawsze — odrzekła — przecież można pisywać listy na najgorszym papierze.
— A kajeciki robić z listowego. Bardzo słusznie, ale zwykle praktykuje się inaczej.
— Bardzo żałuję, że pan mamy nie zastał — rzekła, chcąc zwrócić rozmowę na inny przedmiot. — Wyszła przed kwadransem do sklepu i zapewne niedługo powróci.
— Jeżeli pani pozwoli zaczekam.
— Cóż za pytanie! Jakżebym śmiała pana z domu wypraszać, przeciwnie chciałabym zabawić jak umiem najlepiej. Zagram panu co, dobrze? pan podobno bardzo lubi muzykę.
— Owszem, ale dziś wyjątkowo...
— Wyjątkowo nie lubi jej pan? Czy tak?
— Wolałbym żebyśmy oto, porozmawiali trochę...
— Służę panu... ale o czem? Zapewne opowie mi pan co o ostatnio zawartych aktach, sprzedażach, dzierżawach...
— Czy to panią zajmuje?
— A naturalnie, bardzo mnie to bawi.
— Hm... proszę pani — rzekł z zakłopotaniem — bo to, widzi pani, jeżeli tego, że tak powiem szczerze, pragnąłbym się ośmielić... Czy pani nie domyśla się do czego ja zmierzam.
— Nic, a nic. Nie odznaczałam się nigdy darem domyślności, nawet przełożona na pensyi robiła mi często z tego powodu wymówki. Wszak pan zna moją dawną przełożoną?
— Nie znam.
— To wielka szkoda. Bardzo miła osoba, światła, wykształcona i nawet jeszcze dość młoda. Owdowiawszy przed laty sześcioma, założyła pen-
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.