— Dajmy na to. Wiedz wszakże o tem, że masz dopiero ośmnasty rok życia, jesteś małoletnia i bez pozwolenia matki zamąż wyjść nie możesz.
— Nie mam zamiaru.
— Ja też cię uprzedzam na wszelki wypadek, gdybyś zamiar taki powzięła. Czas miéć rozum i czas o przyszłości pomyśléć. Przecież wiecznie nie będziesz mogła być przy mnie.
— Jeżeli jestem mamie ciężarem, mogę odejść choćby i dziś, przykro by mi to było, lecz...
— Ciekawam dokąd byś poszła?
— Świat jest szeroki, mamo, uczyłabym dzieci, albo wzięłabym się do szycia, przecież mam siły do pracy.
— Nie ma o tem mowy, nie wypędzam cię z domu, ale chciałabym żebyś była rozsądniejsza i poważniej traktowała przyszłość. Jutro Marcinkowski przyjdzie. Odpowiem mu, żeś jeszcze nie zdecydowana, że trzeba czasowi to zostawić, poczekać.
— Długo czekać będzie, moja mamo.
— Nie tracę nadziei, że zmienisz zdanie, że się namyślisz, a może, może tyś już dała słowo tamtemu?
— Nie mogłam dawać słowa, bo go nikt ode mnie nie żądał.
Pani Janowa odetchnęła swobodniej.
Nazajutrz, gdy Marcinkowski przyszedł, dała mu odpowiedź wymijającą, lecz zachęciła zarazem, żeby czekał jeszcze czas jakiś, z nadzieją, że się wszystko jak najlepiej ułoży.
Niefortunny konkurent, który ufał w to, że obietnica zapisu wywrze na pannie Franciszce wrażenie, wyszedł z kwaśną miną i mruczał sam do siebie na schodach.
— Czekaj babka latka, a tymczasem dziad kruchy, lada chwila zamrze i ja zostanę na lodzie. Dwunastu tysięcy nie chciała! wielka pani! magnatka!
Przez kilka tygodni pan Alfons nie był w mieście, znowu wyjechał, nie pożegnawszy się z nikim, nie powiedziawszy kiedy wróci.
Pani Janowej, a bardziej jeszcze pani Kowalskiej, która sprawę Marcinkowskiego popierała całą siłą swojej wymowy, nieobecność ta była bardzo na rękę. Obie przyjaciółki ciągle kładły w uszy dziewczynie, że nie można, nie godzi się tak świetnej partyi odrzucać, że każdemu człowiekowi raz w życiu uśmiecha się szczęście, a odepchnięte nie powraca już nigdy.
Pani Kowalska opowiadała jako o rzeczy pewnej, że Marcinkowski jest o wiele bogatszy niż ludzie mniemają, że jest w chęci kupienia najokazalszej kamienicy w mieście, albo też majątku ziemskiego w okolicy; że byłby już kupno doprowadził do skutku, ale wstrzymuje się jeszcze, gdyż nie wie co panna Franciszka wybierze.
— Sam mówił do mnie — opowiadała pani Kowalska — że w niczem Frani krępować nie będzie i zastosuje się we wszystkiem do jej życzeń. Zechce w mieście mieszkać, będzie mieszkać, w swoim własnym okazałym domu, na pierwszem piętrze od frontu. Wybierze sobie mieszkanie jakie sama zechce, a lokatorów przepędzi się na cztery wiatry. Dwa, trzy tysiące więcej, czy mniej rocznego dochodu, to dla Marcinkowskiego mucha, bo trzeba wiedziéć, że jak on kogo pokocha, to już do najwyższego stopnia, bez granic! Tak mówił, sa-