— Potem w świat znowuż.
— Nowa podróż! — mruknęła pani Kowalska. — Zazdroszczę panu, sama lubiłabym wojażować po świecie, ale za kosztowna to zabawka na moją kieszeń. Wie pani — dodała zwracając się do pani Janowej — hrabianka także wyjechała. Czy pan wie o tem, panie Alfonsie?
— Nic a nic; nie widziałem hrabianki bardzo dawno.
— Ale u hrabiego niezawodnie pan był. Założyłabym się, że był pan tam. Jestem tego pewna. My tutaj siedzimy sobie cicho, jak myszy pod miotłą, ale jednak wiemy co się dzieje na świecie i nie jesteśmy tak skryci, jak niektóre osoby...
— Jeżeli to ma być do mnie przymówka, to niesłuszna. Nie mam do ukrywania nic, a choćbym i miał jakie tajemnice, to bardzo wątpię, czy jest kto na świecie, kogoby one obchodzić mogły...
Frania z wymówką na ukochanego spojrzała, a Marcinkowski w lot to spojrzenie pochwycił i zrozumiał je zapewne, gdyż zaciął usta, a twarz jego przybrała wyraz sarkastyczny i złośliwy.
— Ostatecznie — rzekła pani Kowalska — z hrabią widział się pan?
— Niedawno.
— I o hrabiance nie wie pan nic! to szczególne.
— Bynajmniej, proszę pani, to bardzo naturalne; ja nie zapytywałem, a hrabia widocznie nie uważał za właściwe opowiadać mi o swojej siostrze.
— Zagadkowy człowiek — wtrącił Marcinkowski.
— Kto? o kim pan kochany mówi? — spytała ciekawa zawsze jejmość.
— Ano, hrabia. Ostatniemi czasy wycofał kilka summ, ulokowanych doskonale. Po co? nie mam wyobrażenia. Procent mu płacono najrzetelniej, pewność odbioru była wszelka.
— Widocznie — odpowiedział Alfons — albo potrzebował gotówki, albo znalazł korzystniejszą lokacyę. Bez przyczyny to nie było.
— Może ja się domyślam powodów — odezwał się Marcinkowski przygryzając wargi.
— Wolno się każdemu domyślać, zwłaszcza jeżeli domysły zachowuje dla siebie, na swój wyłączny użytek.
— Ja! a dla kogóż by? Ma się rozumiéć, że dla siebie, co mnie do kogo! Jak kto sobie pościele tak się i wyśpi, to wiadoma rzecz.
Pani Janowa niekontenta, że rozmowa draźliwy obrót przybiera, zapytała młodego człowieka:
— Na jak długo pan nas opuszcza?
— Nie wiem — odrzekł z westchnieniem.
— Ho! ho! — odezwał się Marcinkowski — chyba do Ameryki wybiera się pan, za ocean! Ano, dobre i to, niejeden już zrobił za morzem karyerę. Słyszałem o takim, co powędrował z kilkunastoma rublami, a po latach dwudziestu, czy trzydziestu, miliony zgromadził. Nie wiem na czem się on tak dorobił. Podobno wołami handlował, dość że do pięknej fortuny doszedł. Nie wierzycie państwo? Stało w gazetach wyraźnie, czytałem na własne oczy.
— To może i pana Szczepańskiego taki los czeka — odezwała się pani Kowalska. — Spodziewam się, że nie gniewałbyś się pan o to.
— O co właściwie?
— No, o miliony.
— Zapewne; wprawdzie nie kocham się w pieniądzach i nie uznaję, żeby one wyłącznie miały być celem życia.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.