Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

smutnego szeregu wydziedziczonych zalicza, była młodą i pełną życia dziewczyną.
Z piosnką na ustach i pogodą w duszy, wyrywała się do życia.
Nie dał jej los bogactwa, ale za to nie poskąpił sił, zdrowia i wdzięku. Nie zaliczano jej do pięknych, ale pociągała ku sobie prostotą i złotym, nigdy nie wyczerpanym humorem.
Życie wtenczas o wiele było łatwiejsze, nawet zupełnie łatwe. Pracowały obie z matką i to co zarabiały wystarczało im najzupełniej na opędzenie skromnych potrzeb.
Ojciec umarł młodo i, prócz dobrego imienia, nie pozostawił po sobie nic, ale ludzie dopomogli, wdowa założyła niewielki magazyn, roboty nie brakło; można było żyć spokojnie i posyłać Franię na pensyę.
Dziewczyna uczyła się i rosła, a matka z dumą spoglądała na swą jedynaczkę.
Chowała ją po swojemu i cieszyła się że Frania potrafi jako tako rozmówić się po francuzku i zagrać bez omyłki skocznego walczyka. O resztę nie troszczyła się matka i nie przyszło jej nigdy na myśl, żeby panience jeszcze inne jakie wiadomości były potrzebne.
Frania nie bez trudności ukończyła kilkoklasową prywatną pensyjkę i włożywszy długą suknię, awansowała na pannę dorosłą. Pomagała matce w pracy, a oprócz tego zarabiała i na własną rękę, dając lekcye, niewybrednym małym amatorkom kulawej francuzczyzny i aspirantkom do fortepianowych popisów... w przyszłości.
Matka postanowiła prowadzić dom otwarty, przyjmować młodzież i od czasu do czasu wydawać wieczorki.
Dlaczegóżby nie?
Mieszkanko było ładne co się zowie, salonik w którym, po odsunięciu stołu, przynajmniej sześć par mogło się kręcić bez wielkiej trudności, fortepian także był w domu... i jaki jeszcze fortepian! Wyprawny fortepian matki, świadek lepszych czasów, długi, wązki, z bronzami, palisandrowy. Ostatni wyraz mody, a chociaż wielokrotnie psuło się w nim coś i dziwnie jakoś brzęczało, jednak umiejętny stroiciel umiał na to radzić i tak zawsze zrobił, że prawie wszystkie klawisze odpowiadały i że można było grać nietylko do tańca, ale nawet i do słuchu, jeżeli słuch nie był bardzo grymaśny i wybredny.
Gdyby ten wysłużony fortepian umiał mówić, opowiedziałby o pannie Franciszce bardzo wiele ciekawych rzeczy.
Pani Janowa, bo tak matkę naszej bohaterki nazywano, ułożyła sobie naprzód listę młodzieży i zasięgnąwszy szczegółowych informacyi o każdym kandydacie, rozpoczęła kampanią.
Pierwszy wieczór udał się świetnie. Panna Franciszka zaprosiła kilka swoich przyjaciółek, młodzież stawiła się do apelu, tańczono do białego rana.
Nazajutrz była niedziela. Matka i córka spały długo, przebudziły się obie rozmarzone; matka o losach córki, córka zaś o jednym z wczorajszych tancerzy.
— No, cóż Franiu? — zapytała matka — jakże ci się podobał pierwszy wieczorek, twój wieczorek, boć przecież nie dla kogo, tylko dla ciebie zaprosiłam gości i poniosłam takie wydatki.
— Mama także się zabawiła — rzekła nieśmiało córka.
— Wielki Boże! Franiu! czy i tego mi żałujesz?