sów, śmiać się będziesz z tego co panią dziś zachwyca.
— Mogę pana zapewnić, że choćbym żyła Bóg wie jak długo, choćbym była tak stara jak świat, jeszcze nie przestałabym czcić tego co czci jest godne, jeszczebym nie potrafiła zapomniéć, że są szlachetniejsze strony życia, aniżeli uganianie się za groszem...
— Wymownego miała pani nauczyciela.
— Nauczyciela żadnego nie potrzebowałam, panie.
— A przecież to co pani mówiła przed chwilą on nieraz powtarzał, zdaje mi się, że słyszę jeszcze jego głos...
— Czyj? o kim pan mówisz?
— Wiesz pani dobrze o kim... o tym co poszedł guza szukać i wiatr w polu gonić. Ha! ha! i cóż ma z tego? gdzie jest? czy tu kiedy powróci? Jak szuler zapalony, postawił wszystko na jedną kartę i... przegrał. Dobrze mu tak! bardzo dobrze!
Panna Franciszka zerwała się z krzesła. Twarz jej pokryła się gorącym rumieńcem, oczy błysnęły ogniem oburzenia, gniewu i pogardy.
— Panie! — rzekła z mocą — to nieszlachetnie szarpać nieobecnego, który obronić się nie może. Gdyby tu był, nie śmiałbyś pan odzywać się w ten sposób, nie odważyłbyś się szydzić z niego.
— Franiu, Franeczko, co to? co ty mówisz!
— O tak! on potrafiłby nakazać panu milczenie.
— Pani!
— Franiu!
— Nie mamo, nic mnie nie powstrzyma od wypowiedzenia prawdy. Niechże ten pan dowie się raz, że lżyć tego, który się bronić nie może, to nikczemuość!
Rzekłszy to Frania, wybiegła z pokoju... i dała folgę łzom wezbranym. Rozpłakała się głośno, spazmatycznie, jak dziecko.
Pani Janowa nie wiedziała jak ma gościa swego przepraszać.
— Wybacz pan — mówiła — wybacz, bardzo proszę... Frania chora jest, rozdrażniona, to nerwy... doktor powiada, że nerwy rozstrojone, alboż ja wiem? Ja nic nie wiem co się dzieje, nic nie rozumiem i jestem jak przybita.. cios uderza za ciosem, wszystko na opak, wszystko inaczej.
— O pani dobrodziejko, ktoby na takie bagatelki zważał?! Ja jestem człowiek spokojny, nie unoszę się, potrafię wyrozumiéć, że nerwy to są nerwy, a kaprys młodej panienki to kaprys...
— Jesteś pan bardzo dobry i szlachetny.
— No tak, proszę pani, ostatecznie wiem, że mam do czynienia z kobietą prawie tak jak z dzieckiem. Nazwała mnie poprostu nikczemnikiem, przebaczam... o! gdyby mi to powiedział mężczyzna wiedziałbym co zrobić.
— Wiem, wiem... panowie w takich razach życie stawiacie na kartę.
— Życie?
— Tak... pojedynki.
— A no prawda, ale to zależy od poglądu; jabym tam się nie strzelał, bom nie głupi życia narażać, ale zaskarżyłbym, proszę pani, do sądu i mordował, panie dobrodzieju, przez wszystkie instancye. Niechby wiedział śmiałek, że ludzi nie można bezkarnie poniewierać. Wracając jednak do tego co się stało, jestem zdania, że wobec rozdrażnienia jakiemu panna Franciszka chwilowo, bo najmocniej jestem przekonany, że tylko chwilowo, uległa, najlepiej uczynię, gdy się dyskretnie cofnę.
— Jesteś pan niezmiernie wyrozumiały.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.