— Ślicznie, czcigodny kapitalisto. Obiad jest fundamentem życia, jak powiedział pewien mędrzec, który nigdy obiadów nie jadał, z drugiej zaś strony...
— Nie pleć — rzekł Marcinkowski — każ dawać jeść i przystąpmy do interesu.
Młody człowiek stuknął w stół laską.
— Hej! Michalinko, panno Michalino! prosimy.
— Co panowie każą?
— Moje ty śliczności, mój kufelku kryształowy, aniołku od piwa...
— Obejdzie się bez zawracania głowy. Co mam panom podać?
— Dwa obiady, rusałko, dwa obiady, dla mnie i dla mego przyjaciela, bogatego kapitalisty z prowincyi.
— Cicho bądź — rzekł zniecierpliwiony Marcinkowski.
— Ten pan — ciągnął dalej młody człowiek — łączy w sobie bogactwa Krezusa ze skromnością fiołka i żąda żeby był obiad obfity, wykwintny i tani.
— Po czemu od osoby — zapytał Marcinkowski.
— Po dwa, proszę pana.
— To dobrze, byle tylko prędzej. Tu drogie życie w Warszawie.
— Michalinko! — zawołał młody człowiek na odchodzącą dziewczynę.
— Co pan sobie życzy?
— Uważasz, wiedz o tem, że dlatego nie poszliśmy na obiad do Stępkowskiego, że ten pan zamożny z prowincyi, słysząc bardzo wiele o twej piękności zapragnął zobaczyć cię.
— Eh...
— Wiesz co — rzekł Marcinkowski — mielesz językiem, jak przekupka, z takiem usposobieniem nigdy do niczego nie dojdziesz.
— Szanowny kolego, zwracam twoją uwagę, że ja już doszedłem tam, gdzie ty nigdy nie dojdziesz. Mieszkam u szewca na poddaszu, chodzę w wytartem ubraniu... a jadam obiady, tylko w takich uroczystych dniach, jak naprzykład dziś.
— Hm... hm... przez te dwa lata dyabelnie się czasy popsuły.
— Dziękuj Bogu, że żyjesz, kochanie.
— No tak, tak — mruknął Marcinkowski — chcąc na inny przedmiot zwrócić rozmowę — jakoś tej panny Michalinki nie widać.
— Powiem jej, żeś się stęsknił za nią, przez tak krótki czas.
— Jesteś waryat. Powiedz, proszę cię...
— Słucham.
— Cóż ten stary dziwak, którego...
— A przepraszam bardzo, to jest interes...
— Umyślnie cię szukałem przecież, żeby o nim pomówić.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.