— Ależ ja cię nie puszczę. Jeżeli wiesz cokolwiek, jeżeli masz jakie ślady, wskazówki...
— Jakbyś wiedział że mam.
— Więc daj mi je.
— Zabawny z ciebie człowiek! Czy wyobrażasz sobie, że jestem tak głupi, żebym taką rzecz oddał za darmo, zwłaszcza teraz mrąc prawie z głodu?
— Zapłacę ile żądasz.
— Pomówimy o tem, kochany panie Marcinkowski, pomówimy porządnie.
— Dobrze, mówmy.
— Ale nie tutaj. Tu za dużo ludzi.
— Więc gdzie?
— U ciebie w hotelu, albo u mnie, to jest właściwie nie u mnie, tylko u szewca na poddaszu.
— Wolę w hotelu.
— Zgoda. Idziemy zatem, gdzież stoisz?
— Na Dziekance.
— To ślicznie. Zdaje mi się, że tam na dole dostanie kawy i ciasta. Każesz przynieść porcyę, bo po tym głupim obiadku, jestem jeszcze bardziej głodny niż przedtem. Zaostrzył mi się apetyt.
— Wilk chyba jesteś?
— Być może... podobno miałem wilkołaka w familii...
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.