mam, ale co cię to ma obchodzić. Są rachunki i własnoręczne notatki nieboszczyka, są w miejscu pewnem.
— Gdzie?
— Powiem ci, są u mnie. Wpadły w moje ręce przypadkiem, kiedy mnie wypuszczono z za kraty.
— Siedziałeś?
— Nie ja jeden, mój przyjacielu... Otóż o całym przebiegu tej sprawy dowiedziałem się niedawno... przypadkiem. Gdym natrafił na ślad, gdy uważasz, rozjaśniła się przedemną cała sytuacya, postanowiłem sobie zebrać wszystkie poszlaki, jakie będzie można.
— Dla mnie? jakiś ty jednak poczciwy chłopak. Słuchaj, ja jeszcze poszlę po butelkę wina.
— Szkoda pieniędzy, nie spoisz mnie, mam bardzo mocną głowę.
— Jak chcesz, ale na cóż ci te dowody?
— Ha! ha! zabawny jesteś, kochany kolego i kapitalisto z prowincyi, zabawny doprawdy. Rzecz jasna, że pójdę do owego „przyjaciela” i sprzedam mu je. Nie będzie się bardzo targował, bo pieniążki lubi, a z kryminałem nie chce zapewne miéć do czynienia.
— A jeżeli dowody nic nie znaczą i „przyjaciel” wyrzuci cię za drzwi.
— W takim razie udam się do sukcesorów nieboszczyka.
— Kiedy ich nie ma, oprócz mnie.
— Nie kłam, drogi przyjacielu, trzeba ci wiedziéć, że jak ja biorę się do interesu, to przedewszystkiem lubię go porządnie wystudyować. Otóż przedewszystkiem muszę ci powiedziéć, że ty jesteś taki krewny nieboszczyka, jak i mój, od Adama i Ewy, że właściwie jest tylko jedna sukcesorka, którą ty znasz, chociaż się zapierasz; że ty, ale to już moje osobiste przypuszczenie, musiałeś ją oplątać w różne sieci, żeby majątek starego capnąć. Przeszkodziły ci burzliwe czasy, bałeś się wyścibić głowy ze swojej nory, a tymczasem stary umarł i doskonały, pracowicie obmyślany interes z rąk ci się wymyka. Tumanisz mnie aniołku, częstujesz, choć późuiej będziesz opłakiwał przez trzy dni ten wydatek, ale w pole mnie nie wyprowadzisz. Znam cię doskonale i w twoim własnym interesie radzę, abyś grał ze mną w odkryte karty, to cię prędzej doprowadzi do celu...
Marcinkowski gryzł paznokcie ze złości, nareszcie zerwał się nagle z krzesła, zamknął drzwi na klucz i ochrypłym głosem zawołał:
— Jakie są twoje żądania, co chcesz?
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.