dzik, który dziś tak myśli, a jutro inaczej, nie! Obmówili go.
— Może mama zechce uważać w najbliższą niedzielę, będą ogłoszone zapowiedzi.
— Franiu! słuchaj no, więc to prawda? Powiedz, zkąd wiesz? Kto ci powiedział o tem?
— Dziwię się, że mama nic nie słyszała. Całe miasto wie o tem i co prawda, o tem tylko mówi, jakby nie było bardziej interesującego przedmiotu.
— Z kimże się żeni?
— A jest taka, co kiwnęła na niego paluszkiem i padł na kolana. Ładny, a przynajmniej pulchny paluszek, bo pani Szlange ma paluszek nie od parady.
— Jaka pani Szlange?
— Nie zna mama? Ta wdowa po rzeźniku, taka tłusta niezwykle, a czerwona jak burak.
— Chryste Jezu! co ja słyszę! ty, Franiu chyba żarty ze mnie stroisz, to niepodobieństwo!
— Dlaczego? kobieta wprawdzie nie pierwszej młodości, ale podobno bogata. Jak słyszałam ma dwa domy, a prócz tego podobno place, ogrody, no, zapewne i gotówkę. Dla Marcinkowskiego idealna żona. Na co mu lepszej? Połączą swoje majątki, będą handlowali, pożyczali na domy i dobra, dorobią się.
— Wiesz co Franiu, ta wiadomość uderzyła we mnie jak piorun. Ubieram się w tej chwili i idę do pani Kowalskiej.
— Nawet zrobi mama tym sposobem miłosierny uczynek.
— Jakto?
— Bo pani Kowalska od wczoraj jest chora. Oczy jej zapuchły, głowa boli, leży w łóżku. Mówiła mi to jej córka, którą spotkałam dziś rano na ulicy.
— Z czegóż ta biedna kobieta zasłabła? Przeziębiła się zapewne... teraz opał taki drogi.
— Nie, pani Kowalska jest chora z innej przyczyny.
— Z jakiej znowu!
— Śmieszna to rzecz, ale myślę, że gdyby się w naszem kochanem miasteczku wieża zegarowa zapadła, to trzebaby się dopatrywać w tem sprawki pana Marcinkowskiego.
— Co ty mówisz!
— Powiadam, że przyczyną cierpień pani Kowalskiej jest także pan Marcinkowski.
— Widzisz, widzisz, jaka ona poczciwa! jak cię kocha! Zaraz muszę iść do niej.
— Czy ona bardzo poczciwa i czy mnie kocha nie wiem; sądzę że przedewszystkiem powinna kochać swoją córkę i starać się dla niej o taki skarb, a nie dla mnie. Ostatecznie nie zastanawiam się nad tem. Od córki pani Kowalskiej zaś to wiem, że wczoraj była gwałtowna scena.
— Gwałtowna scena! z jakiego powodu... o co?
— Przyszedł on do pani Kowalskiej i mówił o jakichś kilku tysiącach, chciał odebrać jakiś tam kwit, czy co. Pani Kowalska oddać nie chciała, groziła sądem, on znów powiedział, że się żadnych sądów nie boi, że najlepszemu adwokatowi się nie da, a cóż dopiero jakiejś babie!
— Istotnie tak powiedział?
— Nie rozumiem, dlaczego miałby sobie żałować? Nazwał panią Kowalskę babą, a ona go cyganem i oszustem. Potem trzasnął drzwiami aż wszystkie szyby zadzwoniły i poszedł, a pani Kowalska dostała serdecznego płaczu, rozchorowała się i dziś leży.
— A to łotr! — zawołała pani Janowa w najwyższem oburzeniu.
Panna Franciszka pocałowała matkę w rękę.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.