— Dziękuję mamie — rzekła — bardzo dziękuję.
— Za co znowuż!
— Za to, że przynajmniej raz w życiu podzieliła mama moje zdanie.
— Twoje zdania nie mają za trzy grosze sensu Ty jesteś winna wszystkiemu!
— Ja?
— Ma się rozumiéć. Gdyby nie twój dziecinny upór, wszystko byłoby dziś inaczej. Byłabyś panią, co się zowie panią, a teraz wszystko stracone. Co cię czeka? Siostrą miłosierdzia, dozorczynią chorych zostaniesz!
— Dlaczego nie, mamo, wszak to mi żadnej ujmy nie przyniesie.
— Jak sobie chcesz, ja już nie mam na ciebie sposobu.
— Niech mi tylko mama pozwoli pracować i korzystać z nadarzającej się okoliczności.
— Jak ci się podoba, jedź jeżeli chcesz.
— Pojadę, mamo. Zapakuję rzeczy...
— Tak, tak, pojedziesz, pojedziesz. Nawet choćbyś nie miała chęci, to musisz.
— Muszę?
— A cóż? Może byś chciała być na ślubie Marcinkowskiego aby narazić się na złośliwe uśmiechy i żarciki.
— A to z jakiego powodu? — spytała panna Franciszka, a na bladej jej twarzyczce wykwitnął rumieniec gniewu i oburzenia. — Czem mogłam dać przyczynę do szeptów i uśmiechów?
— Całe miasto wiedziało, że się o ciebie starał, a teraz oto osiadłaś na koszu. Wstyd to i dla ciebie i dla mnie. Szczęście, że się to miejsce trafia, ty wyjedziesz a ja zamknę się w domu i ani mnie ludzkie oko zobaczy, przynajmniej dopóki się plotki nie uciszą. Tak, tak, wybierz się do drogi, a ja muszę odwiedzić panią Kowalską.
Gdy matka wyszła. Frania przygotowała niewielki tłomoczek z bielizną i ubraniem, włożyła na siebie skromną popielatą sukienkę i oczekując nowego chlebodawcy swego, usiadła z robótką przy oknie.
Nie czekała długo. Biednemu, skłopotanemu człowiekowi pilno było do chorej, do dzieci, do gospodarstwa; załatwił też szybko sprawunki i pragnął niebawem wyjechać, aby być w domu.
Wszedł zadyszany i zmęczony.
— Proszę pani — rzekł po przywitaniu się — skoro pani łaskawie przyjęła moją propozycyę, to możebyśmy pomówili o warunkach.
— Sądzę, że to zbyteczne — odrzekła.
— Zbyteczne?
— Tak. Ja nie wiem jeszcze dokładnie, jakie mnie czekają obowiązki, pan również nie wie czy tym obowiązkom podołam. Zostawmy więc układy na później. Pierwsze parę tygodni pobytu mego u państwa niech będzie rodzajem próby.
— Tak pani mówi, jakby chcąc zostawić sobie możność najszybszego odwrotu.
— W odpowiedzi na to, wskazuję panu ten oto tłomoczek, to mój cały pakunek, jestem gotowa do drogi. Wszak pan życzy sobie, żebym pojechała dziś?
— A tak, proszę pani, każda godzina droga.
— Rozumiem, panie. Chora czekać nie może.
— Chora i dzieci małe.
— Służę panu, choćby za godzinkę, tylko mama powróci, muszę się z nią pożegnać.
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.