o czem innem myśléć nie mogła. Frania zaś myślała o obowiązkach, jakie ją czekają i drżała z obawy, czy tym obowiązkom podoła.
Pierwszy raz w życiu, matka z córką rozstawały się na dłużej. Frania mogła odjechać spokojnie, gdyż nowy jej chlebodawca zostawił pani Janowej kilkanaście rubli i przyrzekł, że za kilka dni nadeszle drzewa i różnych produktów do zaopatrzenia śpiżarni.
Po odjeździe córki, pani Janowa zostawszy sama, rozpłakała się rzewnemi łzami. Dotychczas łudziła się nadzieją, że niedostatek i kłopoty jakich doznaje, są tylko czasowe, że prędzej czy później upór Frani zostanie przełamany i małżeństwo z Marcinkowskim przyjdzie do skutku. Dziś ten promyk nadziei zgasł znpełnie, ostatnie słodkie złudzenie rozwiało się i trzeba będzie aż do końca życia męczyć się i męczyć, robić niemożliwe wysiłki, ażeby zdobyć jaki taki zarobek i marny kawałek chleba.
I dotychczas pani Janowa nie stąpała po różach, lecz życie było znośniejsze bo opromienione nadzieją, teraz wszystko skończone, daremnie się łudzić, trzeba będzie bez odpoczynku, bez wytchnienia pchać przed sobą tę ciężką taczkę, w niedostatku w zgryzocie.
— Jam już nie młoda i chora — mówiła sama do siebie półgłosem — mnie nie długo, może nawet krócej niż myślę, ale Frania! Frania? Jaka przyszłość przed nią? co ją czeka? jak sobie da rady po mojej śmierci, sama jedna, bez pomocy żadnej, bez opieki.
O robotę coraz trudniej, powstały nowe magazyny, zasobniejsze, bogate nawet, mogą zrobić szybko i na zapłatę czekać, mody mają świeższe i modele z zagranicy, gdzie dwom biednym szwaczkom konkurować z niemi? Mogłaby Frania lekcye dawać, za nauczycielkę w obowiązek pójść, ale i o to coraz trudniej. Inne dziś żądania, inne wymagania, a przytem kto się do nauczycielstwa nie bierze? Cała inteligencya uboga, wszystko co wykolejone, z dawnych dostatków i świetności, jedynie tylko jakie takie wykształcenie wyniosło, chwyta się tego wykształcenia jak jedynej deski ratunku i szuka lekcyi za najnędzniejsze wynagrodzenie, byle istniéć tylko, byle żyć.
Panny z domów niedawno jeszcze zamożnych, panny którym nigdy przez myśl nawet nie przeszło, że będą potrzebowały kłopotać się o byt, za najlichszą zapłatę, biegają od domu do domu, z piętra na piętro, w charakterze nauczycielek.
Pozostają lekcye muzyki, ale i na tem polu przeludnienie i konkurencya niesłychana. Trudno marzyć o zarobku.
Igiełka, szydełko, kanwa! oto wszystko, bieganie do znajomych, poszukiwanie roboty, żebranie o pracę, jak o jałmużnę, życie ciężkie, bez jutra oto cała przyszłość. Smutna przyszłość, bez pociechy, bez nadziei.
Marcinkowski żeni się, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Za parę tygodni ślub, a tak przyrzekał, tak przysięgał, że czekać będzie dopóki Frania nie da zwalczyć swego uporu, dopóki nie zgodzi się na małżeństwo.
— Któż winien? któż winien? — mówi do siebie zapłakana matka — sama sobie zgotowała taki los, sama odrzuciła szczęście i dlaczego? Boże miłosierny! dlaczego?
Do późnej nocy medytowała pani Janowa nad smutnem swojem położeniem. Zapomniała nawet lampki zapalić, zapomniała herbaty sobie przyrządzić, zapłakana, zmartwiona, wzdychała ciężko, usiłowała modlić się, a gdy ją sen zmorzył i siły
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.