W tem cichem, wiejskiem ustroniu, miała panna Franciszka spokój i zajęcie ciągłe, które utrzymywało ją w równowadze i nie pozwalało oddawać się własnym smutkom i troskom.
Czas przepędzony na nieustannem czuwaniu przy chorej, na pilnowaniu drobnej dziatwy schodził dość szybko, a biedna dziewczyna tak się do obowiązków swoich przyzwyczaiła i tak pełniła je dobrze, jak gdyby była specyalnie do tego uzdolniona i przygotowana.
Niekiedy jednak myśl jej biegła daleko, daleko za ukochanym, a myśli towarzyszyły westchnienia. Gdzie jest teraz, gdzie go losy rzuciły, czy żyje, i pamięta?
Od chwili rozstania się nie dał znać o sobie, zniknął, przepadł jak kamień w wodzie. Kiedy panna Franciszka myślała o nim, wówczas oczy jej napełniały się łzami. Padała na kolana przed obrazem Ukrzyżowanego i modliła się żarliwie, gorąco, dopóki nie przywołano jej do chorej.
Bądź co bądź, w wiejskim zaciszu było jej daleko lepiej niż w mieście, nie męczyła jej przynajmniej troska o kawałek chleba, nie wyczerpywała sił ta nieustanna walka o grosz, jaką na bruku miejskim toczyć musiała.
Matka odwiedziła ją kilkakrotnie podczas pobytu na wsi. Była spokojniejsza, zdrowsza, mniej przykra w obejściu; mogło się zdawać, że o Mar-
Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.